Zacznijmy od początku. Ziemia jest podzielona na Blok Wschodni i Konfederację Północnoamerykańską. Cały czas trwa wyścig zbrojeń, a nawet najdrobniejszy spór może być powodem wielkiego konfliktu. Trudna sytuacja nie przeszkadza jednak Konfederacji w zbudowaniu jedynego w swoim rodzaju statku kosmicznego, który jest w stanie udać się w kosmos. Jego dowódcą zostaje Eric Weston, jeden z najlepszych pilotów na Ziemi. On i jego załoga jako pierwsi ludzie wykonują skok międzywymiarowy i ruszają na podbój kosmosu.
Przeszukując wszechświat, statek Odyseja trafia na obcych. A właściwie obcych ludzi, którzy jak gdyby nigdy nic żyją i mają się dobrze. No, prawie dobrze, bo inni kosmici - Drasimowie - zagrażają całej cywilizacji. Wróg korzysta z zaawansowanej technologii i jest gotów wygrać. Naprzeciw staje jednak odważny Eric Weston i jego załoga.
W pierwszej chwili książka skojarzyła mi się z niesamowitymi powieściami Juliusza Verne. Załoga wyrusza w dziewiczy rejs w kosmos. Znacie skądś podobny motyw? Chwilę później czułem się już jak w uniwersum Star Treka. I czuję, że autor inspirował się właśnie nim.
Przede wszystkim musimy uzbroić się w cierpliwość. Na początku nie mamy co liczyć na kosmiczne pościgi, walki i wykorzystanie supernowoczesnej broni. Dostajemy za to spokojną relację z podróży przez wszechświat. Dopiero w drugiej części książki zaczyna się dziać naprawdę wiele. To akurat plus, dzięki któremu mogę wybaczyć autorowi początkowe znudzenie. Czego oczekiwałbym od porządnego kosmicznego łubudu? Brawurowych, zapierających dech w piersiach walk z wykorzystaniem całego arsenału znajdującego się na statku. I to właśnie dostałem! Poza tym czasami czuć sprawdzone schematy z filmów czy książek sci-fi. Czy to źle? Moim zdaniem nie; takie chwile nabierają dodatkowego, dobrego smaczku. Currie wdraża je bardzo umiejętnie.
O ile kosmiczna bitwa wypada naprawdę świetnie, o tyle dialogi między postaciami są drętwe. Przekonujemy się o tym na samym początku powieści, kiedy Eric Weston dopiero przejmuje Odyseję. Postać, która w niesamowity sposób prowadzi statek, poza mostkiem dowodzenia jest po prostu nudna. Mimo to sam język powieści jest całkiem barwny ze względu na liczne wykorzystanie technologicznych zwrotów, które budują klimat.
Autor nie ustrzegł się jednak błędów. Po co wydawać pieniądze na statek, a nie na walkę z Blokiem? Wydaje się to trochę bez sensu, zwłaszcza w obliczu wiszącej na włosku wojny. W dodatku w kosmos leci jeden z najlepszych pilotów, który w razie konfliktu mógłby odmienić losy ważnej bitwy. Nie podoba mi się także to, że źli obcy to po prostu... źli obcy. Nie ma tu żadnej głębszej refleksji – może walczą o przetrwanie albo kiedyś ktoś ich skrzywdził? Nie. Oni po prostu lubią niszczyć.
To chyba najpoważniejsze grzechy Evana Currie. Ale nie przejmujcie się, bo gdy już zacznie się walka, nic nie będzie w stanie odciągnąć Was od książki, a o błędach szybko zapomnicie. To pierwsza część cyklu, więc mam nadzieję, że autor zwróci uwagę na błędy i kolejne przygody Westona będzie się czytać jednym tchem.