Mamy XXIV wiek, ludzkość połączyła się pod wspólnym sztandarem po tym, jak ostatnia zbuntowana kolonia została zmieciona z galaktycznej mapy przez Jamesa Forda (Bruce Willis). Pokój i dobrobyt trwają w najlepsze, dopóki na odległej, górniczej placówce nie dochodzi do pierwszego kontaktu z obcą cywilizacją. Tak rozpoczyna się thriller science fiction Kosmiczny grzech. I jeśli myślicie, że bardziej sztampowo być nie może, to mam dla Was bardzo złą wiadomość... Konflikt wybucha oczywiście niemal natychmiast, rząd nie może podjąć jednoznacznej decyzji, jak postąpić, czas nagli i to od naszej dzielnej bandy - złożonej naprędce z tych, co przeżyli atak - zależy los całej cywilizacji. Jak się domyślacie, fabuła to zlepek najbardziej oklepanych, przerobionych na tysiące sposobów i wałkowanych walcem klisz. Do tego jeszcze złożonych do kupy w pośpiechu i wyjątkowo nieumiejętnie. Kosmiczne pasożyty, zbuntowany generał, broń masowej zagłady i jedno wielkie nieporozumienie. To wszystko już gdzieś było i to podane dużo, dużo lepiej. Idiotyzm scenariusza dałoby się może jeszcze strawić, gdyby choć postacie były ciekawe, a odtwarzający je aktorzy potrafili grać. O kreacji Willisa dużo napisać nie mogę. Delikatnie mówiąc - nie pomaga ona w odbiorze tego filmu. Mam wrażenie, że aktor zagubił się gdzieś w swojej dawnej chwale, chwytliwych one-linerach i nieustającej akcji, podczas gdy jego czas już chyba po prostu przeminął. Pozostali aktorzy zaś grają jeszcze gorzej. Nie jestem w stanie wskazać tutaj ani jednej poprawnej kreacji, całość kojarzy mi się bardziej z projektem studenckim (i to nie ze szkoły filmowej) niż z produkcją z jakimkolwiek budżetem. I powiem szczerze, że nie mam pojęcia, co wypada gorzej - sceny akcji, dialogi czy coś, co miało uchodzić za romans. Najbardziej naturalnie w tym wszystkim wypada chyba popsuty robot-barman. Strona wizualna filmu również woła o pomstę do nieba. Pewnie użyto najtańszych kamer, jakie można było znaleźć w wypożyczalni, oświetlenie jest praktycznie nieistniejące, a scenografia wali sztucznością i tandetą. Dział makijażu to chyba stażyści z łapanki, dodatkowo kiepsko opłacani, a rekwizytornia, w szczególności zbrojownia, składała chyba wyposażenie do kupy po ciemku. Nie dość, że pancerze i broń wyglądają byle jak, to jeszcze twórcy nie mogli się chyba zdecydować, bo te same spluwy raz strzelają pociskami, a raz laserami... Efekty specjalne to z kolei jakiś żart, w dodatku z gatunku tych mało śmiesznych. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że widziałem gimnazjalistów robiących lepsze rzeczy w After Effects. Co tu dużo mówić, niestety tytuł Kosmiczny grzech okazał się proroczy, bowiem określa poziom zbrodni, jaką popełnili twórcy, płodząc to dzieło. Zdecydowanie nikomu nie polecam. Szkoda patrzeć, jak Bruce się stacza...
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj