Zapowiedzi nowej komedii Netflixa wydawały się doprawdy szalone - ze zwiastunów uśmiechał się do nas przecież sam Jack Black, w dodatku w roli charyzmatycznego Polaka, który podbija swoimi przyśpiewkami całe Stany Zjednoczone. Produkcja jeszcze na długo przed premierą cieszyła się dużym zainteresowaniem, a widzowie nie mogli się doczekać, by zobaczyć wszystkie te elementy z polskiego podwórka. Niestety, efekt końcowy można śmiało nazwać rozczarowaniem. Na dobry początek warto jednak wspomnieć, że Jan "Lewan" Lewandowski, rzeczywiście jest postacią autentyczną. Wychowywał się w Polsce, gdzie już od najmłodszych lat przejawiał zainteresowanie muzyką i wielką estradą. Rozwijając  karierę, udał się do Stanów Zjednoczonych, gdzie następnie poznał swoją przyszłą żonę. Zdawać by się więc mogło, że cała ta historia zawiera w sobie ogromny potencjał na film - mamy tu niezwykle charyzmatycznego bohatera, który nie boi się podejmowania ryzyka i idzie przez życie dziarskim krokiem. Nowy film przybliża jednak jego życiorys w stopniu znikomym - jego przeszłość zostaje przytoczona przy okazji szybkiej przebieżki przez krótkie retrospekcje, w dodatku przywołane podczas jednej i tej samej rozmowy. Tak naprawdę - gdyby nie wprowadzenie - bohater grany przez Blacka mógłby być i Chińczykiem - dla fabuły jego narodowość nie ma bowiem większego znaczenia. Lewana poznajemy już po zakotwiczeniu w USA, nie mając pojęcia, jak doszło do tego, że znalazł się tu, gdzie jest. Szkoda, że nie potraktowano tego tematu z nieco większym zaangażowaniem, bo to właśnie kulisy jego kariery zdają się być bardziej interesujące. Nie oznacza to jednak, że wśród kolorowych kadrów nie znajdziemy nic, co nie będzie nawiązywało do polskiej kultury - twórcy pokusili się o wstawki tu i ówdzie. I rzeczywiście - na ich widok można się gdzieś w głębi duszy nawet uśmiechnąć. Mamy całe półki pamiątek, figurki, Orzełka, stroje ludowe czy znajome melodie. W tle przewija się słynne Czerwone jabłuszko, a sam Black wypowiada "aż" jedną kwestię po polsku. Nie sposób jednak traktować tych elementów inaczej niż jako ozdoby scenografii. A mniej więcej w połowie monotonnej historii nawet i one przestają robić większe wrażenie. Największą bolączką filmu jest najzwyczajniej w świecie jego nuda. Choć promowany jako komedia, The Polka King okazuje się w dużej mierze dramatem - w dodatku takim, który nie ma w sobie żadnej wyrazistości. Akcja toczy się do przodu bardzo powoli. Mimo hitów, przyśpiewek czy zabawy z niedołężnymi staruszkami na parkiecie, całość sprawia wrażenie zupełnie pozbawionej wigoru i energii. Co gorsza, film wcale nie jest długi, a i tak potrafi zmęczyć widza - 90 minut ciągnie się i ciągnie, nie oferując nic, co rzeczywiście przykułoby przy ekranie. Mamy tu motywy bardzo oklepane - próby rozwinięcia skrzydeł, walkę z przeciwnościami losu, problemy rodzinne, chwile załamania... Od czasu do czasu główny bohater rzeczywiście wplątuje się w sytuacje pozornie zabawne, jednak ich humor to kwestia bardzo dyskusyjna - zamiast o rwaniu boków z wesołości można tu mówić raczej o lekkim uniesieniu kącików ust ku górze. Z resztą, nawet to nie jest zagwarantowane - ja nie zaśmiałam się ani razu. Blasku produkcji dodaje jedynie Jack Black. Mimika, gestykulacja i charyzma aktora są naprawdę niezwykłe - jego poczciwie wykreowany bohater budzi pozytywne uczucia i łatwo go polubić. Na uwagę zasługuje również Jacki Weaver w roli zgorzkniałej teściowej. Gorzej wypada natomiast Jenny Slate, wcielająca się w żonę Lewana - jej Marla, choć bardzo się stara, nie potrafi zabłysnąć z tą samą siłą co mąż, przez co tak naprawdę nie wychyla się ponad inne postaci. Na plus również sama warstwa techniczna - ścieżka dźwiękowa jest bardzo bogata i w rozśpiewanych kadrach co chwilę brzmią wesołe nuty, a ciekawe wstawki montażowe dodają kadrom dynamiki i przykuwają oko. Jest tu kilka momentów typowo teledyskowych, które pod względem wizualnym działają na korzyść produkcji. The Polka King być może chciałby być komedią, ale zwyczajnie zabrakło mu humoru - całość stoi w niezręcznym rozkroku między zabawą a dramatem, co tylko utrudnia właściwy odbiór filmu. Problemy, z którymi mierzy się główny bohater, nie budzą większych emocji, a jego losy czy kolejne próby poradzenia sobie z kryzysem ogląda się bez zaciekawienia. To zwykła, płaska produkcja, do której po jednym seansie raczej nie chce się wracać. Przy mojej czwórce stawiam plus - za Blacka. Bez niego zupełnie nie byłoby na co patrzeć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj