I muszę przyznać, że wychodząc z kina z nowej Godzilli, miałem podobne wrażenie. Prawie czterdzieści lat później byłem równie zachwycony scenami walk potworów – a technika filmowa i moje wymagania przez te dekady mocno podskoczyły, więc to prawdziwy komplement. I równie niezainteresowany byłem całą fabułą na poziomie ludzkim. A to spory zawód. Kiedy zaczytywałem się newsami z planu, kiedy widziałem zwiastuny, a w nich Cranstona, Binoche, Strathaima, Watanabe czy nawet Olsen, liczyłem, że będzie dobrze, ba, nawet bardzo dobrze. Było jednak ledwie tak sobie. Ni razu nie potrafiłem poczuć emocji postaci, klisza goniła kliszę, bohaterowie przychodzili i odchodzili, a mnie nic. Nawet dzieci (których, swoją drogą, strasznie w tym filmie dużo – zupełnie, jakby to była jakaś "Gamera", a nie Godzilla) nie wzbudzały empatii. Bywają sceny, przy których w każdym przyzwoicie zrobionym filmie oczy zaczynają mi się pocić (taki jestem raczej uczuciowy – jak w finale bohaterowie cudem przeżywający rozmaite kataklizmy wpadają sobie w ramiona, to naprawdę mam czasem subtelnego szlocha w gardle), a tu nic. Nie będę Wam oczywiście spoilerował, kto przeżył, ale w ogóle mnie to nie wzruszyło. To nawet nie było zrobione przyzwoicie po szkolnemu – wtedy bym się wzruszył. To było jakieś takie nijakie. I tak właściwie przez cały film.
W oczekiwaniu na walki Godzilli mrugałem, by nie zauważać dziur fabularnych i logicznych, kolejnych "deus ex machina", a momentami – wiem, że bluźnię – miałem wręcz wrażenie, że Emmerich sobie lepiej poradził. Wszystko to wynagradzały mi co prawda walki Godzilli (przynajmniej na tyle twórcy filmu odrobili lekcje – zrozumieli, że Godzilla powinien walczyć z innymi potworami, a nie z ludźmi), ale naprawdę miałem ochotę na film wyśmienity, a dostałem ostatecznie zaledwie dobry.
Potraktujmy więc może ten obraz jako dobry wstęp. Amerykanie już nauczyli się, jak wygląda Godzilla, jak walczy, jak wygląda demolka miast w wykonaniu jego i innych monstrów (i to w 3D). To już coś. Może to wystarczy, by film zarobił tyle, aby kręcić ciąg dalszy. I wtedy niech pan reżyser Gareth Edwards wróci do tego, co robi naprawdę dobrze, czyli do tworzenia efektów specjalnych, a pracę z aktorami niech odda komuś z większym pojęciem o reżyserii. Ale żeby tak było, musicie iść i zobaczyć Godzillę w kinie. By box office rósł w siłę, a Godzilli żyło się dostatniej.
[image-browser playlist="578037" suggest=""]