"Królowa Tearlingu" została nazwana kobiecą wersją "Gry o tron". Co spece od marketingu mogli mieć na myśli? Po jej przeczytaniu stanowczo uważam, że jeżeli istnieje coś takiego jak „Gra o tron” dla płci pięknej, to na pewno nie jest nią ta książka. Prostej fantasy, przeznaczonej raczej dla nastolatków, niepotrzebnie podniesiono poprzeczkę tak wysoko, że Erika Johansen na razie nie może jej przeskoczyć. W tej opowieści wszystko jest prawie. Jest prawie epicka historia, intryga ma potencjał, a bohaterka, Kelsea, jest prawie królową. Autorka wymyśliła sobie dystopiczny świat - Ziemię, która stała się przed wiekami ofiarą jakiegoś tajemniczego kataklizmu. Po nim nastąpiły ciemne wieki, choroby i głód, nastąpiło całkowite przemodelowanie porządku społecznego - zamiast wymyślić sobie swoją własną fantastyczną krainę, Erica Johansen opisała nasz świat po bliżej nieokreślonym upadku. Zupełnie niepotrzebnie. Trudno kupić pomysł, że ludzie zdecydowali się – niezależnie od tragedii, która ich dotknęła – na powrót do życia w pseudośredniowiecznym układzie, z chłopami pańszczyźnianymi, rycerstwem i monarchiami. Jeśli społeczeństwo upadło w wyniku apokaliptycznego wydarzenia, zrozumiałe jest, że ludzie wrócili do bardziej prymitywnego stylu życia, ale nie wierzę, żeby wrócili do aż tak odległej przeszłości, zwłaszcza że niektórzy pamiętają technologię, a nawet potrafią przeprowadzać transplantacje i operacje plastyczne. Co jeszcze bardziej zaskakujące, nie potrafią zbudować prasy drukarskiej. Brak logiki w kreacji tego świata irytuje. Na dodatek istnieje magia, co w ogóle zgrzyta w jakimkolwiek ziemskim uniwersum.
Źródło: Galeria Książki
  Główna bohaterka, księżniczka Kelsea Raleigh Glynn, podróżuje sobie przez ten świat, zmierzając do stolicy w celu objęcia tronu, który jej się prawnie należy. Oczywiście nie jest to sprawa prosta, nawet mimo pomocy dzielnej Gwardii Królewskiej (a raczej zbiorowiska nieudaczników zwących się rycerzami). Chroni ją zaś amulet, szafir Tearlingu, który - jak można przekonać się w trakcie lektury - jest ostatnią deską ratunku we wszelkich sytuacjach, których wyobraźnia autorki nie potrafiła rozwiązać. W zajęciu należnego Kelsea miejsca przeszkadzają intensywnie jej wuj (regent niemający ochoty oddać tronu) i Czerwona Królowa (władczyni sąsiedniego państwa). Kilka słów o bohaterce, jako że książka jest raczej wprowadzeniem do dalszej historii i służy udowodnieniu, jak niesamowita i wspaniała jest Kelsea. Księżniczka ma dziewiętnaście lat, była wychowywana (jakże trafnie dla przyszłej władczyni) daleko od dworu i spraw państwa, którym ma rządzić, w prawie kompletnej izolacji. Lubi książki, dużo czyta i uwielbia oceniać ludzi po wyglądzie. Jest sarkastyczna, bywa złośliwa i przemądrzała, ale wszystko uchodzi jej na sucho - w końcu jest księżniczką. Pozostaje mieć nadzieję, że dojrzeje, bo na razie jest momentami niestrawną nastolatką. Czytaj również: Najlepsze serie fantasy dla kobiet Erica Johansen, pisząc „Królową Tearlingu”, zdecydowała się na kreację ogromnego świata, który ma odsłaniać przed czytelnikami swoje tajemnice wraz z wydawaniem następnych części tej historii. Oby w kolejnych tomach udało jej się to zamierzenie, bo pierwszy jest średniej jakości mieszanką oklepanych motywów okraszonych irytującą dorosłego odbiorcę główną bohaterką. Być może czytelnicy, a zwłaszcza czytelniczki nieco mniej zaawansowane wiekowo znajdą w książce pani Johansen coś dla siebie; mnie pozostaje czekać na następny tom, aby przekonać się, czy autorka jednak rozwinęła skrzydła.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj