Krótkie pożegnanie to powieść utrzymana z grubsza w tendencji noir, ale mocno uwspółcześnionej i nieco próbującej się wyrwać z gatunkowej kliszy. W dużej mierze – udanie. Mamy więc – a jakże! – byłego policjanta, który żyje sobie spokojnie na warszawskiej Pradze, prowadząc sklep z winylami i kontemplując zachowaną jeszcze gdzieniegdzie starą „praskość” dzielnicy. Bohater przędzie skromnie, ale zadowalająco. Stara się – z grubsza, z powodzeniem – budować związek z dochodzącą stand-uperką (razem tylko pomieszkują, ucząc się siebie nawzajem i trudnej sztuki „bycia razem”), opiekuje się rozleniwionym psem i z namiętnością słucha klasycznego jazzu. Na tę jego sielankę kładą się cieniem dwie sprawy. Pierwszą jest zdarzenie sprzed lat, przez które stracił pracę w policji – zastrzelenie w czasie służby człowieka. Drugą, chyba paradoksalnie mniej dotkliwą (do czasu), jest również ponura przeszłość – zagadkowa śmierć siostry, która padła ofiarą zabójstwa, ale sprawcy nigdy nie schwytano. Te dwa fakty okazują się raną, która pozostawia na naszym bohaterze – Błażeju Janczarze, synu jazzowego muzyka – niezbywalny, jak się zdaje, ślad. Tę pozornie spokojną, uporządkowaną egzystencję zakłócają nagle tajemnicze wiadomości wetknięte między drzwi a framugę winylowni. Kto zostawia zagadkowe, sugestywne liściki? I jaki ma w tym cel? Niespodziewanie powraca tajemnica morderstwa siostry, którego Błażej – nawet będąc policjantem – nie próbował rozwiązać, porzucając ją, spychając w niebyt niepamięci. Ale kiedy zaczyna szukać, kiedy zaczyna drążyć głębiej, okazuje się, że być może trafił na ślad seryjnego mordercy kobiet… Ogólnie – bardzo dobrze mi się czytało tę powieść – przynajmniej w warstwie językowej, ale też w obrębie samej kryminalnej zagadki. Krótkie pożegnanie z pewnością nie jest powieścią przegadaną, autor unika dłużyzn i zbędnego „lania wody”. Stawia na zgrabny język, solidny warsztat i ciekawie nakreśloną, choć jednak mocno przerysowaną historię. Ale takie już gatunkowe prawidła oraz wymogi rynku – nadmierna prostota (a co za tym idzie – realizm) wszystko by zepsuła. Musi więc twórca budować złożoną intrygę, w której bohater musi drążyć, ale też się gubić, miotać, trafiać w ślepe zaułki. Bo przecież liczy się ta niepewność, to napięcie, to nerwowe oczekiwanie, rozbudzane co rusz, z kolejnymi stronami, u czytelników. Mariusz Czubaj te prawidła rozumie dobrze i na tej płaszczyźnie rzeczywiście nie ma się czego przyczepić. W tym obszarze Krótkie pożegnanie wypada co najmniej bardzo dobrze.
Źródło: Znak
Jedynym problemem, jaki mam z tą powieścią, jest ostentacyjne wręcz afiszowanie się z politycznymi sympatiami / antypatiami – zarówno autora, jak i jego bohatera. Niby zwykły, były policjant, ale w rzeczywistości erudyta, meloman, syn znanego muzyka jazzowego. Więc nie taki znów prosty chłop z warszawskiego blokowiska. Już nawet sam sklepik, który prowadzi, sytuuje go wśród może nie zamożnej, ale jednak warszawskiej, mieszczańskiej inteligencji. A jeśli należy do niej, to ostentacyjnie, po platformersku winien nienawidzić opozycji. I gardzić tymi, którzy są za blisko Kościoła, którzy są za mało wolnościowi, inteligenccy, klasowi. Takich wtrętów światopoglądowych jest dużo. Nie chodzi o to, że nie pasują one do bohatera – bo mogłoby to samo w sobie dodawać mu wielowymiarowości, kształtować go i pogłębiać charakterologicznie – a o formę podania tych detali. To wtręty często zbędne, nachalne, które wytrącają czytającego z rytmu i niekoniecznie pasują do fabuły. To usilne osadzanie postaci w kontekście czasów mogłoby być dobre, gdyby nie cechowało się taką pogardą, przebijającą się przez ogólny przekaz, jaki serwuje autor, a który tyczy wszystkich spośród sympatyków obozu przeciwnego. Jestem poirytowany nazbyt nachalnymi wrzutkami, celującymi w pogardę wobec zwolenników tamtej strony – może nieco kamuflowanej, może miejscami usprawiedliwionej wielością nadużyć społeczno-politycznych. To, co uznałbym od biedy w ogólnym dyskursie publicznym, nie do końca przyswajam w utworze literackim, niebędącym wszak powieścią polityczną sensu stricto. Brak tego motywu nijak by książce nie zaszkodził. Podoba mi się z kolei odmalowana Praga. Z tą całą jej tęsknotą do tego „dawniej” – tego, co mija, niestety, bezpowrotnie. Dzielnica również została w tle powieściowym solidnie uwspółcześniona, urealniona, co jej akurat wychodzi na zdrowie. Da się zauważyć miłość Czubaja do niekoniecznie turystycznych miejscówek stolicy.
Wyłania się więc z powieści obraz niejako warstwowy. Pierwszą warstwą jest ciekawie skrojona kryminalna intryga, odnosząca się do tajemniczej zbrodni przed laty, ale mocno skonotowana ze współczesnością. Druga warstwa to swoisty, starannie kamuflowany manifest autora, który czyni z bohatera pisarskie, twórcze alter ego. Czubaj w dużym stopniu – mam wrażenie – przemyca tu siebie, stara się osadzić w określonym, społeczno-kulturowym kręgu… co powoduje, że nieco tracimy z oczu bohatera, zamazanego podtekstem społeczno-politycznym, opartym na bolesnych i często niesprawiedliwych kliszach. To stanowi może nie przesadnie dużą, ale jednak wadę powieści. Jak więc wypada Krótkie pożegnanie? Całkiem nieźle. Może nie tak pysznie, jak Półmistrz, ale nadal bardzo dobrze – nawet pomimo uwag, które biorę na barki mojego chyba jednak centryzmu, czy nawet symetryzmu. Może więc to problem nie powieściowy, ale mój, osobisty? Nie umiem precyzyjnie określić. Nadal jednak uważam, że Krótkie pożegnanie jest dobrze skrojoną powieścią, z małymi potknięciami i chyba finalnie zbyt dwuznacznie wyeksponowaną postacią głównego bohatera. Jako współczesny kryminał a'la noir mogę śmiało polecić.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj