Trzymając się już przyjętej na potrzeby recenzji terminologii, ze świata Jasona Bourne'a w odcinku mieliśmy ukazaną krucjatę Johna, który zrobi wszystko, by pomścić śmierć Carter i dorwać Simmonsa. Robi to w swoim specyficznym stylu, choć bardziej pasującym do Shaw. Nieogolony, z raną postrzałową, wycieńczony i z gniewem w oczach wymierza sprawiedliwość, nie przejmując się, czy któraś z osób przeżyje, czy nie. Po prostu robi wszystko, by dowiedzieć się, gdzie jest Simmons. Osobista zemsta jest wątkiem dominującym i najważniejszym. 

Pobocznym, choć ściśle związanym z głównym, jest próba znalezienia Reese'a przez jego kompanów. Finch, Shaw i Fusco szukają Johna, żeby mu pomóc, a przy okazji uratować Simmonsa. Harold nie jest zwolennikiem śmierci, szczególnie że maszyna wypluła kolejny numer, drugiej najważniejszej osoby w HR właśnie. Niestety odnaleźć Johna nie jest prosto, potrzebna więc będzie pomoc... Root. I to jest bardzo ciekawe, szczególnie jak rozwiązano jej rozmowę z Fusco o dzieciństwie. Niesamowita jest swoista symbioza pomiędzy maszyną a młodą hakerką. 

Jak można się było spodziewać, w pewnym momencie do Simmonsa może doprowadzić tylko Alonzo Quinn, więc na dostaniu się do miejsca jego przetrzymywania opierał się lwia część fabuły. Trzeba przyznać, że moment, w którym John przechodzi przez kolejne korytarze pełne agentów federalnych w celu dopadnięcia szefa HR, jest doskonały. Pełno w nim akcji, strzelania, pomysłowości. Ciekawie również rozwiązano kwestię schwytania Simmonsa. Na spotkaniu pojawiła się osoba mniej przewidywalna, ale za to bardziej związana ze skorumpowanym policjantem. 

[video-browser playlist="633634" suggest=""]

Koniec Simmonsa jest taki, jak przewidywaliśmy, natomiast ciekawa jest jego rozmowa pod koniec odcinka - sugeruje ona powrót wątku Eliasa, co akurat jest na plus. Podobnie rozwiązano kwestię Root, która sama wraca do swojego "więzienia", mówiąc, że zbliża się o wiele większa walka. Ciekawe co wydarzy się dalej i jaki będzie to miało związek z maszyną. 

Całości dopełniają liczne flashbacki ukazujące i rozwijające historię, przeszłość oraz charaktery bohaterów. Można dowiedzieć się kilku ciekawostek, ale też o wiele bardziej poznać ich motywacje oraz to, do czego są zdolni, jeśli chodzi o poświęcenie. Każde z nich przeżyło traumę i zostało w pewien sposób odrzucone przez resztę (doskonała rozmowa z Shaw). To jednocześnie podkreśla, jak dobrze do siebie pasują.

Impersonalni wznieśli się na poziomy zarezerwowane dla najlepszych seriali w telewizji. Poziom realizacji jest niesamowity i rzadko spotykany, bo ociera się wręcz o filmowe prowadzenie narracji - tak rzadkie dla produkcji z małego ekranu. Szkatułkowa budowa całego odcinka plus doskonałe zobrazowanie akcji z muzyką i świetnie prowadzoną kamerą ucieszą każdego fana dobrze zrealizowanej produkcji. Sam wstęp, kiedy Reese wymierza swoją zemstę przy akompaniamencie piosenki, przypomina doskonały początek "Watchmen: Strażnicy" Zacka Snydera. Zresztą Nolan czerpał inspiracje także z wielu innych, świetnych produkcji. Pokazał przy tym, że można zrobić w środku sezonu prawdziwą bombę fabularną, detronizując inne produkcje. Wstyd przyznać, ale weteran Bruno Heller mógłby się sporo od młodszego z braci Nolan nauczyć. Cała mini-trylogia zasługuje na najwyższą ocenę i pokazywanie twórcom procedurali, jak powinno się robić seriale. Trzeci sezon Impersonalnych to istny majstersztyk.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj