Kryzys bohaterów to jedna z najbardziej promowanych historii wydawnictwa DC ostatnich lat. Czy jednak na pewno spełniła pokładane w niej oczekiwania?
Kryzys bohaterów to z całą pewnością jeden z najgłośniejszych tytułów w świecie komiksowym ostatnich lat. Wydawnictwo DC promowało go gdzie i jak tylko się da, swoich czytelników wabiąc głównie zapewnieniami, że "jeszcze nigdy nie było Kryzysu takiego jak ten". Faktycznie - nie było; jeszcze przed swoją premierą historia ta rozpalała emocje fanów, którzy bodajże po raz pierwszy mieli odkryć, w jaki sposób superbohaterowie zmagają się ze swoimi traumami na polu tym razem bardziej dosłownym niż symbolicznym. Sęk w tym, że znakomity punkt wyjściowy został przez scenarzystę
Toma Kinga obłożony tak wielką liczbą niezrozumiałych zabiegów fabularnych i niekończących się dysput postaci, iż pierwotny pomysł po prostu gdzieś się zagubił. W dodatku rozłożenie opowieści pomiędzy kilkoma konwencjami poskutkowało tym, że
Kryzys superbohaterów stoi w osobliwym rozkroku pomiędzy dramatem psychologicznym, powieścią kryminalną, jatką na modłę herosów i próbą emocjonalnej wiwisekcji. Jakby twórca silił się na napisanie monumentalnej historii, która koniec końców nie może znaleźć swojego gatunkowego lądowiska. Ogromna szkoda, że po lekturze tomu możemy dojść do wniosku, iż King do perfekcji co prawda dochodzi, ale wyłącznie w materii fabularnego knucia i kombinowania.
Paradoksalne jest to, że komiks ma jedno z najlepszych otwarć w rzeczywistości powieści graficznych ostatniej dekady. Określona wymownie mianem Sanktuarium placówka zbudowana przez Batmana, Supermana i Wonder Woman pozwala superbohaterom uczestniczyć w terapii mającej na celu zlikwidować rozmaite traumy - rolę terapeuty pełni tu o dziwo sztuczna inteligencja. Poszukiwanie błogosławionego spokoju w świecie herosów jest jednak pozorne i krótkotrwałe; zburzy go dokonane w Sanktuarium masowe morderstwo. Najważniejszymi podejrzanymi zostają Harley Quinn i podróżujący w czasie Booster Gold, lecz Mroczny Rycerz, Człowiek ze Stali i Amazonka w toku prowadzonego przez siebie śledztwa odkryją, że sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, niż mogłoby się początkowo wydawać. Mało tego - w przypadku braku ujęcia zabójcy, na wszystkich leczących się w Sanktuarium będzie czyhać śmiertelne niebezpieczeństwo. Rozpoczyna się rozgrywka, jakiej uniwersum DC jeszcze nie widziało, a przecież informacja o zdarzeniu dociera do mediów...
Warto w tym miejscu podkreślić, że pomysł na historię ma dla Kinga osobisty wymiar. Kilka lat temu po kolejnym ataku paniki i śmierci własnej babci udał się on na terapię, w trakcie której postanowił wysłać na nią także uwielbianych przez siebie superbohaterów. Na papierze idea prezentowała się znakomicie; wszak aspekt psychologiczny miał zostać dopełniony warstwą kryminalną. Zamiary te spaliły jednak na panewce. Wątek prowadzonego w opowieści śledztwa jest bowiem niemiłosiernie jednowymiarowy i momentami będący obrazą dla przyjętej konwencji. W tym wniosku utwierdzi nas przede wszystkim jego rozpisana na dziecinną modłę kulminacja, która z niejasnych przyczyn zaczyna trącić banałem.
Jeszcze gorzej prezentuje się wydawałoby się najważniejsza dla tomu warstwa psychologiczna, zakopana przez Kinga łopatologiczną wykładnią praw rządzących procesem terapii. Absurdalnie konfrontowanie herosów z powtarzanymi do znudzenia materiałami wyjaśniającymi podłoże traumy? Odhaczone. Urywanie wątków w celu zobaczenia, że superbohaterowie wolą się ponaparzać z rywalami? Jest. Sprowadzanie emocjonalnego bólu do serii zupełnie nieśmiesznych, groteskowych żartów, które nie przystają do okoliczności? Bez tego obyć się nie może. Umysł scenarzysty faktycznie leci nad kukułczym gniazdem, lecz King niepokojąco często zamienia się w Ikara. Gdy ktokolwiek zarzuci mu, że czerpie perwersyjną przyjemność z wzmacniania seksualnych walorów martwych bohaterek, on broni się zapewnieniami, iż to wydawnictwo pokrzyżowało mu plany. W tym przypadku nawet kontrowersja nie potrafi dobrze wybrzmieć.
Znacznie lepiej sprawdza się warstwa wizualna, za którą odpowiada
Clay Mann - znajdziemy tu jednak także rysunki, których autorami są
Lee Weeks,
Mitch Gerads, Travis Moore i
Jorge Fornés. Rysownicy świetnie obrazują dynamikę akcji, nierzadko sięgając po szerokie, monumentalnie prezentujące się kadry. Każdy z nich stawia również na realistyczny przekaz, w czym walnie pomaga umiejętne operowanie kreską; gdy trzeba, Mann posiłkuje się jeszcze idealistyczną ekspozycją bohaterów. Taka mieszanka naprawdę popłaca; jedyny aspekt graficzny, który może podzielić odbiorców, to miejscami przesadne epatowanie seksualnością żeńskich postaci z Barbarą Gordon i Lois Lane na czele. W tej materii odpowiedzialni za warstwę wizualną zdają się niepotrzebnie hołdować komiksowym wzorcom znanym z przełomu wieków.
Kryzys bohaterów można by nazwać pozycją straconych szans. Jestem przekonany, że znaczna część czytelników będzie miała spory problem z odnajdywaniem się w meandrach pomysłów Toma Kinga, który zdaje się lawirować pomiędzy poszczególnymi aspektami opowieści do tego stopnia, iż ostatecznie sam nie jest w stanie znaleźć drogi wyjścia z fabularnego labiryntu. Scenarzysta otwiera i urywa kolejne wątki bez jakiegoś większego, przemyślanego planu; stara się to w dodatku kamuflować niewyobrażalną liczbą superbohaterskich tyrad, które pełnią w tej historii wyłącznie funkcję zapychaczy. Jest nawet gorzej. W niektórych momentach dojdziecie do konkluzji, że to nie tylko superbohaterowie dają sobie po pysku, a po prostu... King nam.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h