Mieszkańcy Woodsboro mają już dość. Wyszło na jaw, że Sam Carpenter (Melissa Barrera), która wraz z młodszą siostrą przeżyła ostatnią masakrę Ghostface’a, jest córką Billy’ego Loomisa (Skeet Ulrich), odpowiadającego za tę całą spiralę śmierci. Postanowili więc obwinić ją za całe zajście. Powstała nawet plotka, że to ona jest zabójczynią i stara się zrzucić winę na innych. Dziewczyna uznaje, że czas opuścić miasteczko. Dobrze się składa, bo Tara (Jenna Ortega) właśnie zaczyna studia w Nowym Jorku. To idealna wymówka, by wyjechać z siostrą pod pretekstem chronienia jej przed możliwymi atakami szaleńców. Jak nietrudno się domyślić, Ghostface również rusza do Wielkiego Jabłka, chcąc dokończyć to, co zaczął w Woodsboro. Matt Bettinelli-Olpin i Tyler Gillet, którzy reżyserowali poprzedni Krzyk, kontynuują wcześniej obrany kierunek. Celebrują serię stworzoną przez Wesa Cravena i często odwołują się do jej starszych części. I nie są to jakieś mało znaczące odniesienia na zasadzie easter eggów skierowanych do najzagorzalszych fanów. Scenariusz napisany przez Guya Busicka i Jamesa Vanderbilta sprawnie spina wszystkie poprzednie odsłony, udowadniając, że Krzyk VI nie jest sztucznym podczepieniem się pod kultową franczyzę, ale pełnoprawną kontynuacją. Widać, że panowie są ogromnymi fanami tej serii i znakomicie znają jej wszelkie zakamarki. I świetnie wykorzystują tę wiedzę – budują zupełnie nową historię z klocków, które doskonale znamy. Jest to na tyle dobrze zrobione, że widzowie, którzy zainteresowali się serią dopiero w zeszłym roku i nie znają poprzednich części, nie będą się czuli zagubieni, a ci, którzy śledzą ją od 1996 roku, poczują się docenieni. Twórcy starają się wprowadzić trochę świeżości do tej serii. Postanowili przenieść akcję z małego miasteczka do Nowego Jorku. Nie jest to nowatorski pomysł, bo przetestował go już z marnym skutkiem reżyser Rob Hedden w 1989 roku, gdy kręcił Piątek trzynastego VIII: Jason zdobywa Manhattan. Był to gwóźdź do trumny franczyzy od Paramount Pictures. Prawa kilka lat później przejęło New Line Cinema, które również sobie nie poradziło – oddało nam Piątek Trzynastego IV: Jason idzie do Piekła. Na szczęście Matt Bettinelli-Olpin i Tyler Gillet nie popełniają błędów tamtej ekipy i nie popadają w pastisz. W pełni wykorzystują szansę wprowadzenia czegoś nowego do ogranego już tematu. Zacznijmy od tego, że w tak dużym mieście zagrożenie może czaić się wszędzie. W wielkomiejskiej dżungli dużo łatwiej jest ukryć się mordercy i wyskoczyć z tłumu na niczego niespodziewającą się ofiarę. Do tego mamy Halloween, a przez dużą popularność filmu Stab liczba osób noszących charakterystyczną maskę jest przytłaczająca. Morderca bez problemu może wtopić się w tłum. To znacznie podbija uczucie zagrożenia zarówno u naszych bohaterów, jak i widzów. Jeśli myślicie, że jesteście w stanie znaleźć odpowiedni rytm tego filmu i tym samym przewidzieć, w którym momencie wyskoczy zabójca, to się mylicie. Duet reżyserski tak miesza tropy i wybiera tak ciekawe lokalizacje, że trudno jest wyczuć, kiedy ktoś zostanie dźgnięty nożem. Poprzednia odsłona pokazała, że nie ma w tej franczyzie świętych krów i każdy może zostać zabity. Nikt przecież nie spodziewał się, że jedną z ofiar Ghostface’a będzie były szeryf Dewey (David Arquette). W Krzyk VI ze starej ekipy powraca Gale Weathers (Courtney Cox) oraz znana z Krzyku 4 Kirby Reed (Hayen Panettiere). Obie panie mają ciekawe role do odegrania. Podoba mi się to, jak scenarzyści w niewymuszony sposób wplatają je w historię. Zabawny jest zwłaszcza wątek Gale, która przez siostry Carpenter jest traktowana w taki sam sposób jak niegdyś przez Sydney. Dobrze wiedzieć, że nie wszyscy ludzie przechodzą przemianę po traumatycznych przeżyciach. Melissa Barrer i Jenna Ortega kradną całe show. Pokazują oryginalnej ekipie jej miejsce w szeregu. To naprawdę dobra zmiana. Bohaterki są świetnie napisane i zagrane z pomysłem. Co najważniejsze, mam wrażenie, że twórcy wiedzą, jak dalej je rozwinąć – w szczególności można to wyczuć w kilku scenach Barrery. Jestem bardzo ciekaw kolejnej odsłony, bo że taka powstanie, jest bardziej niż pewne.
+42 więcej
Siłą każdego Krzyku jest nie tylko to, w jaki sposób kolejni bohaterowie są zabijani, ale próba odgadnięcia, kto jest mordercą i ilu ich tak naprawdę jest. I tutaj twórcy wywiązali się ze swojej roli perfekcyjnie. Nie udało mi się odgadnąć, kto stoi za tymi krwawymi atakami. Motyw antagonisty też jest ciekawy, choć już mniej zaskakujący. Najwidoczniej nie można mieć wszystkiego. Jest to też bodajże najbrutalniejsza z części. Nóż nie ląduje już tylko w korpusie ofiar, ale także w wielu innych miejscach, a kamera wcale od tego nie ucieka.  Oczywiście nie będę Was czarować, że scenarzyści slashera nie popełnili kilku głupotek scenariuszowych. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy nie są one tutaj wetknięte specjalnie, by przypomnieć, że ten gatunek należy traktować z przymrużeniem oka, a nie na serio. Niemniej w kilku momentach na mojej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Na szczęście szybko znikał.   Krzyk VI jest świetną kontynuacją kultowej serii. Wes Craven byłby zadowolony. Twórcy wiedzą, dokąd zmierzają – i jest to odpowiedni kierunek, który zadowoli wszystkich fanów zarówno poprzedniej części, jak i oryginału.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj