Innowacyjna technologia – Quantum – podbiła świat. Stała się wszechobecna i wymusiła pojawienie się nowej siły roboczej pod postacią niezależnych wykonawców wędrujących po bezdrożach, przez które przeciągają kilometry światłowodowych kabli. Oparty na aplikacjach system obiecuje wiele: olbrzymie wypłaty, elastyczność i swobodę pracy i wiele innych bajkowych korzyści, a bezimienni bohaterowie korporacyjnych filmów motywacyjnych roztaczają przed kolejnymi chętnymi wizję pracy idealnej. Na jej korzyść zdają się przemawiać nawet aspekty zdrowotne, w końcu pokonywanie kolejnych kilometrów w dziczy to niewątpliwy pożytek dla organizmu – walka z gnuśnością, na której do tego można solidnie zarobić. Ray (Dean Imperial) daje się przekonać – tym bardziej, że jego młodszy brat, Jamie (Babe Howard), cierpi na chorobę zwaną omnią. Kuracja jest niepewna i kosztowna, ale Ray jest skłonny zapłacić każdą kwotę za choćby najmniejszą szansę wyzwolenia brata z okowów przypadłości, z którą, niestety, nie poradziła sobie ich matka. Rozpoczyna więc marsz: wędruje po lesie, targając ze sobą zwoje okablowania, a wszystko dookoła wydaje się coraz dziwniejsze. Pozostali wykonawcy dziwnie reagują na nazwę użytkownika, którą Ray przejął wraz z należącym niegdyś do innego pracownika firmy urządzeniem wyznaczającym trasę (służy ono między innymi za GPS, identyfikator czy rejestrator kolejnych zleceń). Ponadto część pracowników zaczyna się buntować i lobbować na rzecz opieki zdrowotnej i płac gwarantowanych; każda wędrówka jest też bowiem wyścigiem z maszynami – niewielkimi robotami, które również rozwijają światłowody, przemieszczając się w stałym tempie i  nigdy nie zatrzymując się na odpoczynek. Gdy jeden z nich wyprzedzi pracownika i osiągnie finał trasy przed nim, ten nie otrzyma wynagrodzenia. To oczywista alegoria szaleńczego, skazanego na porażkę wyścigu z automatyzacją – Hutton sugeruje, że zamiast brać nim udział, lepiej byłoby mu się sprzeciwić. Reżyser nie stara się jednak bawić w mentora, nie rozrysowuje map działania dla najbardziej zagubionych, większość uwagi poświęcając problemom gig ekonomii – środowiska, w którym dominuje model kontraktowej pracy tymczasowej (krótkoterminowe zatrudnianie niezależnych pracowników przez organizacje). Rozwój tej gospodarki napędza digitalizacja, a przede wszystkim rosnąca powszechność aplikacji mobilnych. Kolejny czynnik stanowi łatwa do zwerbowania siła robocza, która lubi równowagę między życiem zawodowym i prywatnym. Wykonawcy mogą dowolnie dobierać sobie zlecenia: zarobić tyle, ile akurat potrzebują, a potem zrobić sobie dłuższą przerwę. Ta gałąź redukuje konieczność wykonywania pewnych zadań przez ludzi, automatyzując je i zmniejszając obciążenie finansowe firm, które nie płacą też składek zdrowotnych czy emerytalnych. Noah Hutton eksploatuje wizję, która z roku na rok budzi lęk w sercach coraz szerszej części społeczeństwa. Nie wiemy, jak będzie wyglądał rynek pracy za dziesięć lat, nie mówiąc o trzydziestu, przyjmuje się jednak, że robotyka zmieni niemal każdy fach. Niektórzy przekonują, że automatyzacja będzie generować kolejne miejsca pracy, powszechna jest jednak opinia, że w ciągu kilku dekad miliardy ludzi mogą stać się ekonomicznie zbędne. I choć Lapsis nie mówi nic nowego w temacie wyzysku klasy robotniczej, trafia w samo sedno tych lęków; pieczołowicie kreuje przerażająco prawdopodobną wizję niedalekiej przyszłości, budżetowe braki nadrabiając inwencją i godną owacji na stojąco kreatywnością twórców. Wędrówka Raya nie nuży – obrazowi w ogóle daleko do monotonii; gęstniejąca atmosfera mrocznej tajemnicy sprzyja skupieniu uwagi, nawet wówczas, gdy pojawiają się narracyjne zgrzyty. Siłą Lapsisa jest też jego aktualność – film Huttona jest z jednej strony zwiastowaniem, z drugiej zaś, pod wieloma względami, satyryczną (i nadzwyczaj błyskotliwą) analogią do tu i teraz. Momentami – bardzo dowcipny, nieustannie – frapująco wiarygodny; Lapsis wykorzystuje niepokój, budując klimat technologicznego spisku przepięknie kontrastującego z dzikim, leśnym otoczeniem. Ciężko powiedzieć, czy faktycznie zachęci do bardziej krytycznego myślenia o systemach ekonomicznych, jest jednak potęgującym obawy studium pęczniejącego absurdu, któremu zdecydowanie warto się przyjrzeć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj