Lawinia to książka autorstwa legendarnej pisarki Ursuli K. Le Guin. Z całą pewnością nie jest to powieść wybitna, ale ma w sobie "to coś". Pisarka pokazała, że mimo podeszłego wieku wciąż jest w stanie zadziwić czytelników, a jednocześnie opowiedzieć o czymś ważnym.
Lawinia z powieści Ursuli K. Le Guin jest postacią, której obecność w mitologii została jedynie zaznaczona. To kolejna bohaterka modnego literackiego nurtu, który opowiada mity z perspektywy kobiet. Na początku wydaje się, że jest zupełnie zwyczajną dziewczyną – ma przyjaciółkę, rodzinę, a niebawem wyjdzie za mąż. Prawda jest niestety taka, że nie może o sobie decydować, a jej małżeństwo jest jedynie narzędziem politycznym.
Co ciekawe, dziewczyna zdaje sobie sprawę, że jest postacią fikcyjną. Czytamy: „Teraz istnieję tylko w tych linijkach pisma. Nie jestem pewna jakości własnego istnienia. Ktoś o moim imieniu – Lawinia – niewątpliwie istniał, lecz mogła to być osoba tak różna od mojego wyobrażenia o samej sobie czy wyobrażenia, jakie miał o mnie mój poeta, że myślenie o niej przyprawia mnie tylko o zakłopotanie”. O tym, że jest postacią z cudzego poematu, informuje ją duch samego Wergiliusza, czyli autora Eneidy. Była ona mityczną żoną bohatera poematu – Eneasza. No i tu nastąpiło pewne zamieszanie. Zaczęłam nawet zadawać sobie pytanie „Co ja czytam?” – ani to Eneida, ani mitologia… Warto jednak przymknąć na to oko i czytać dalej.
Ursula Le Guin zbudowała świat Lawinii z typową dla siebie dokładnością i zacięciem etnograficznym. Bardzo dokładnie opisała życie tutejszych ludzi ze szczególnym uwzględnieniem religijności wczesnej epoki brązu. Tak, jest to czas jeszcze przed tym, jak w mitologii rzymskiej Zeus został Jowiszem. Pisarka podkreśla pierwotność wierzeń i to, jak głęboka w tamtych czasach była więź z naturą.
Lawinia wydaje się dziwną bohaterką. W końcu sama zdaje sobie sprawę z tego, że nie istnieje. Mimo tego, że poznajemy jej życie, miłość, a wreszcie dramat, to wydaje się nam dość odległa. Trudno ją polubić – trochę denerwowała mnie tą swoją efemerycznością i zmanierowaniem. W drugiej strony współczułam jej ze względu na to, co miało ją spotkać.
Bardziej wyrazistą postacią okazała się matka bohaterki – zgorzkniała, nieszczęśliwa kobieta, która oszalała po stracie dwóch synów. Warto wspomnieć też o Eneaszu, który jest zmęczony życiem i dręczony wyrzutami sumienia.
Warto dodać, że zakończenie książki – to, jak pisarka rozwiązała to całe zamieszanie z Lawinią i jej nierealnością – sprawiło, że wybaczyłam jej niemal wszystko. Autorka pięknie to poprowadziła, tak cudownie mistycznie! Z głową odniosła się do tego, co wiemy o Rzymie. Nie wiem, czy ta książka spodoba się każdemu. Myślę jednak, że ci obeznani z dziełami Ursuli Le Guin będą zadowoleni.
To książka świetnie napisana. Czyta się ją z prawdziwą przyjemnością. Można ją określić jako „ładną”, ale nie jest to pisarska wydmuszka. Warto poświęcić czas na lekturę i dać się porwać grze, którą Le Guin prowadzi z czytelnikiem. Ja – mimo wzlotów i upadków – nie zawiodłam się.