Legends skupia się na Martinie Odumie, agencie FBI, który specjalizuje się w operacjach pod przykrywką. Tytułowe legendy to wiarygodne i autentyczne życiorysy osób, w które bohater wciela się w trakcie danego zadania. Ciekawe jest, że to nie agencja przydziela mu określoną tożsamość, ale tworzy ją sam Odum, budując od zera swoje alter ego. Jest ono nieraz tak prawdziwe, że granica pomiędzy fikcją a rzeczywistością rozmazuje się. Kto jest kim w tym serialu, będzie chyba kluczowym pytaniem towarzyszącym nam w kolejnych odcinkach. Jeśli wierzyć bowiem strzępkom informacji, jakie otrzymaliśmy w premierze, sam Martin jest tylko legendą. A kim jest naprawdę?
Sukces Legends ciąży na barkach Beana i – szczerze powiedziawszy – mało kto kwapi się, aby nieco pomóc mu nieść to brzemię. Reszta obsady to przy nim mało interesujące pionki, nawet Ali Larter, która jednak nadrabia swoimi wdziękami. Scenarzyści nie postarali się, rozpisując pierwszą "sprawę tygodnia", jaką nas uraczono. Była wtórna, oklepana i nie próbowała nas niczym zaskoczyć. Nawet Zelijko Ivanek (w ostatnim czasie król gościnnych telewizyjnych ról) wypadł tu dość blado. Niezwykle cenię Howarda Gordona, ale być może praca przy tworzeniu czterech seriali jednocześnie (dodatkowo Homeland, Tyrant i 24: Live Another Day) to trochę za dużo obowiązków. Wydaje się, że nowość TNT nieco na tym ucierpiała.
Czytaj także: Dwugodzinna premiera "Homeland". "The Affair" zadebiutuje później
Fabułę Legends napędza motyw, który niejako zmusza do obrania formuły proceduralnej. Największą atrakcją będzie tutaj oglądanie co tydzień Seana Beana w nowej roli. To coś à la ALIAS, ale o wiele bardziej poważne i – rzecz jasna – bez elementów fantasy. To, co zaprezentowano nam w pilocie, było niezłe, ale uznajmy to za rozgrzewkę w oczekiwaniu na coś bardziej charyzmatycznego. Jednego możemy być raczej pewni: jeśli Bean zginie w tym serialu, to tylko razem z nim (w przypadku niezamówienia 2. sezonu).
Zobacz zwiastun "Legends":
[video-browser playlist="633476" suggest=""]Na zaszczyt kolejnej serii Legends musi sobie jeszcze zapracować. Sukces komercyjny może przekonać stację do zlecenia kontynuacji, ale my musimy zostać kupieni także z artystycznego punktu widzenia. Wykonanie jest bowiem na ten moment bardzo przeciętne. Jak na serial, który będzie opierał się na walce agenta FBI z samym sobą, przemierzającego przez zakamarki własnego umysłu w poszukiwaniu brutalnej prawdy, przydałoby się tu więcej mrocznej atmosfery. Nawet osadzenie akcji w słonecznej Kalifornii nie powinno być problemem dla wprawnego twórcy, aby wydobyć z tej lokalizacji nieco niepokojącego klimatu. W jakiekolwiek miejsce Martin będzie rzucony, ono również powinno odgrywać znaczącą drugoplanową rolę. Ten koncept aż się prosi o podążenie śladami Person of Interest i wyrwania się z proceduralnej pułapki nie tylko na poziomie scenariusza, ale także kwestii realizacji.
Czytaj także: Powstanie amerykańska adaptacja brytyjskiego "Inside Men"
Jak widzicie, optymista we mnie wierzy, że w wymienionych rejonach Legends może się poprawić i z czasem zostać zaliczonym do grona porządnych telewizyjnych seriali dramatycznych, a ma na to zadatki. Przekonamy się o tym zapewne w niedługim czasie. Na razie nowa produkcja ze stajni TNT prezentuje poziom przyzwoitej letniej "przygodówki" i aż strach pomyśleć, co by było, gdyby nie Sean Bean.