Powrót Legend do ramówki telewizyjnej był najlepszym, co mogło się przytrafić całemu Arrowerse. Było znów ciekawie i zabawnie. I owszem, potknięcia fabularne i niedorzeczności się zdarzały, ale w tym serialu to po prostu gra.
Co zaskakujące, tak jak Guggenheim i spółka nie potrafią zbyt wiele dobrego wycisnąć z innych seriali ze świata Arrowerse, tak z
Legends of Tomorrow udaje im się to lepiej, niż można byłoby się spodziewać. A przecież ten serial zaczynał trochę jako taki śmietnik – miejsce, gdzie mieli trafiać od czasu do czasu bohaterowie innych seriali, bądź same Legendy miały pojawiać się bardzo epizodycznie w innych produkcjach. I przez to serial miał fatalne początki i aż dziw bierze, że w kolejnych dwóch sezonach serial wyszedł na prostą stając się najlepszą produkcją ze świata DC w stacji The CW.
Serial świetnie czerpie z innych produkcji – tak kinowych, jak i telewizyjnych, o czym przekonywaliśmy się już niejednokrotnie. Tym razem, w epizodzie „Daddy Darhkest” trudno nie było odnieść wrażenia, że tym razem czerpano z filmu „Egzorcyzmy Emily Rose” czy też innych horrorów o bardzo podobnej tematyce i – jakby nie było, wykonaniu. Przy okazji zaliczyliśmy fajny powrót Constantine'a. Osobiście nigdy nie widziałem tego niezbyt długiego sezonu przygód Johna, ale za każdym razem, gdy wpada epizodycznie do świata Arrowerse – biorę go w całości. Sposób bycia, traktowania innych, podejścia do tematu i jego nietypowość kradną z reguły cały serial. Tak było w Arrow i tak też było teraz w Legendach, choć trzeba przyznać, że musiał mocno się starać, aby wygrać ekranową walkę o palmę pierwszeństwa zresztą legend. Wydaje się jednak, że i tak przyćmiła wszystkich córka Damiena Darhka, która jak na ironię nazywa się (fałszywie zresztą) Emily. Grająca młodą Norę Darhk Madeline Arthur została świetnie dobrana w castingu. Jej image, zachowanie (zwłaszcza gdy była opętana przez Mallusa) sprawiły, że aż chciałoby się ją zobaczyć opętaną jeszcze w niejednym horrorze.
W tym epizodzie dobrze było też zobaczyć być może już faktycznie po raz ostatni Capitana Colda. Jego relacje z Rorym niezmiennie bawiły, ale też pokazały, że ten palący wszystko na swej drodze twardziel z odcinka na odcinek mięknie. Na marginesie – cieszy to, że jeśli nie wszystkie, to przynajmniej część postaci się rozwija, bo jak wiemy, w całym Arrowerse o to bardzo trudno.
Ten swoisty rozwój widzimy w kolejnym epizodzie „Here I Go Again”, który czerpie… no właśnie. Z bardzo wielu seriali, ale pierwszy z brzegu, jaki oczywiście przychodzi na myśl to serial Gwiezdne Wrota i jeden z najlepszych odcinków (a przynajmniej najzabawniejszych) - „Windows of Opportunity”. W przypadku Legend koncepcja na to, dlaczego powstała pętla czasowa, była trochę inna niż w SG-1. No i tylko jedna osoba w nią wpadła – Zari Tomaz, która miała tylko godzinę na to, aby powstrzymać wybuch Waveridera. Odcinek był mimo wszystko dość przewidywalny w swej konstrukcji, ale to też efekt tego, że seriali wykorzystujących motyw „Dnia świstaka”, było naprawdę sporo. Niemniej było momentami naprawdę zabawnie (zwłaszcza w scenie, kiedy Zari przebrała się za Hawkgirl) i emocjonalnie. Przy okazji przekonaliśmy się, że Mick Rory ma duszę artysty, co prawda sprośnego i wulgarnego, ale jednak. No i Gideon w swojej ludzkiej, bardzo atrakcyjnej postaci była wisienką na torcie tego odcinka.
Pewną obawę może wzbudzać fakt pojawienia się w końcowej scenie Kid Flasha, który w serialu o przygodach Barry'ego i spółki no… nie sprawdzał się w żaden sposób. Ale być może będzie z nim podobnie, jak z Damienem Darhkiem, którego potencjał w Arrow całkowicie zaprzepaszczono, a gdy pojawił się w Legendach – skradł serca wszystkim. W tym przypadku bardzo bym sobie (i widzom oczywiście!) tego życzył, bo osobiście Kid Flash w wykonaniu Keiynana Lonsdale według mnie srodze zawodził. Ale może tu choć trochę się poprawi.
Trzeba sobie zdać sprawę, że
Legends of Tomorrow to nie jest najwyższa półka serialowa i nigdy nie będzie. Twórcy nawet nie próbują robić czegoś wielkiego, ale też nie próbują w przypadku tego serialu zbyt przekombinować, jak to jest w
Flashu, Arrow czy
Supergirl. Robią serial, który spełnia oczekiwania widzów – jest dobrą rozrywką, a przy tym nie aż tak głupią, jak to było w pierwszym sezonie. I dobrze by było, aby w kolejnych odcinkach trzymali cały czas podobny poziom.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h