Legends of Tomorrow: sezon 3, odcinek 10 i 11 – recenzja
Powrót Legend do ramówki telewizyjnej był najlepszym, co mogło się przytrafić całemu Arrowerse. Było znów ciekawie i zabawnie. I owszem, potknięcia fabularne i niedorzeczności się zdarzały, ale w tym serialu to po prostu gra.
Powrót Legend do ramówki telewizyjnej był najlepszym, co mogło się przytrafić całemu Arrowerse. Było znów ciekawie i zabawnie. I owszem, potknięcia fabularne i niedorzeczności się zdarzały, ale w tym serialu to po prostu gra.
Co zaskakujące, tak jak Guggenheim i spółka nie potrafią zbyt wiele dobrego wycisnąć z innych seriali ze świata Arrowerse, tak z Legends of Tomorrow udaje im się to lepiej, niż można byłoby się spodziewać. A przecież ten serial zaczynał trochę jako taki śmietnik – miejsce, gdzie mieli trafiać od czasu do czasu bohaterowie innych seriali, bądź same Legendy miały pojawiać się bardzo epizodycznie w innych produkcjach. I przez to serial miał fatalne początki i aż dziw bierze, że w kolejnych dwóch sezonach serial wyszedł na prostą stając się najlepszą produkcją ze świata DC w stacji The CW.
Serial świetnie czerpie z innych produkcji – tak kinowych, jak i telewizyjnych, o czym przekonywaliśmy się już niejednokrotnie. Tym razem, w epizodzie „Daddy Darhkest” trudno nie było odnieść wrażenia, że tym razem czerpano z filmu „Egzorcyzmy Emily Rose” czy też innych horrorów o bardzo podobnej tematyce i – jakby nie było, wykonaniu. Przy okazji zaliczyliśmy fajny powrót Constantine'a. Osobiście nigdy nie widziałem tego niezbyt długiego sezonu przygód Johna, ale za każdym razem, gdy wpada epizodycznie do świata Arrowerse – biorę go w całości. Sposób bycia, traktowania innych, podejścia do tematu i jego nietypowość kradną z reguły cały serial. Tak było w Arrow i tak też było teraz w Legendach, choć trzeba przyznać, że musiał mocno się starać, aby wygrać ekranową walkę o palmę pierwszeństwa zresztą legend. Wydaje się jednak, że i tak przyćmiła wszystkich córka Damiena Darhka, która jak na ironię nazywa się (fałszywie zresztą) Emily. Grająca młodą Norę Darhk Madeline Arthur została świetnie dobrana w castingu. Jej image, zachowanie (zwłaszcza gdy była opętana przez Mallusa) sprawiły, że aż chciałoby się ją zobaczyć opętaną jeszcze w niejednym horrorze.
W tym epizodzie dobrze było też zobaczyć być może już faktycznie po raz ostatni Capitana Colda. Jego relacje z Rorym niezmiennie bawiły, ale też pokazały, że ten palący wszystko na swej drodze twardziel z odcinka na odcinek mięknie. Na marginesie – cieszy to, że jeśli nie wszystkie, to przynajmniej część postaci się rozwija, bo jak wiemy, w całym Arrowerse o to bardzo trudno.
Ten swoisty rozwój widzimy w kolejnym epizodzie „Here I Go Again”, który czerpie… no właśnie. Z bardzo wielu seriali, ale pierwszy z brzegu, jaki oczywiście przychodzi na myśl to serial Gwiezdne Wrota i jeden z najlepszych odcinków (a przynajmniej najzabawniejszych) - „Windows of Opportunity”. W przypadku Legend koncepcja na to, dlaczego powstała pętla czasowa, była trochę inna niż w SG-1. No i tylko jedna osoba w nią wpadła – Zari Tomaz, która miała tylko godzinę na to, aby powstrzymać wybuch Waveridera. Odcinek był mimo wszystko dość przewidywalny w swej konstrukcji, ale to też efekt tego, że seriali wykorzystujących motyw „Dnia świstaka”, było naprawdę sporo. Niemniej było momentami naprawdę zabawnie (zwłaszcza w scenie, kiedy Zari przebrała się za Hawkgirl) i emocjonalnie. Przy okazji przekonaliśmy się, że Mick Rory ma duszę artysty, co prawda sprośnego i wulgarnego, ale jednak. No i Gideon w swojej ludzkiej, bardzo atrakcyjnej postaci była wisienką na torcie tego odcinka.
Pewną obawę może wzbudzać fakt pojawienia się w końcowej scenie Kid Flasha, który w serialu o przygodach Barry'ego i spółki no… nie sprawdzał się w żaden sposób. Ale być może będzie z nim podobnie, jak z Damienem Darhkiem, którego potencjał w Arrow całkowicie zaprzepaszczono, a gdy pojawił się w Legendach – skradł serca wszystkim. W tym przypadku bardzo bym sobie (i widzom oczywiście!) tego życzył, bo osobiście Kid Flash w wykonaniu Keiynana Lonsdale według mnie srodze zawodził. Ale może tu choć trochę się poprawi.
Trzeba sobie zdać sprawę, że Legends of Tomorrow to nie jest najwyższa półka serialowa i nigdy nie będzie. Twórcy nawet nie próbują robić czegoś wielkiego, ale też nie próbują w przypadku tego serialu zbyt przekombinować, jak to jest w Flashu, Arrow czy Supergirl. Robią serial, który spełnia oczekiwania widzów – jest dobrą rozrywką, a przy tym nie aż tak głupią, jak to było w pierwszym sezonie. I dobrze by było, aby w kolejnych odcinkach trzymali cały czas podobny poziom.
Źródło: zdjęcie główne: Robert Falconer/The CW
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1946, kończy 78 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1979, kończy 45 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1978, kończy 46 lat