Everything is awesome!
Everything is cool when you're part of a team.

Z perspektywy małego chłystka odrywającego się dopiero od ziemi? A jakże! Któż swego czasu nie bawił się klockami spod znaku towarowego LEGO? Znajdzie się taki na sali? Wątpię. Tak przynajmniej wynika z obserwacji min tatusiów, którzy wraz ze swoimi pociechami wybrali się na dosyć oryginalną, kinową adaptację przygód tych klockowych ludzików. Popełniona za niespełna 60 milionów dolarów animacja przebojem wdarła się na rynek filmowy, bijąc rekordy w box office i pozytywnie zaskakując nawet największych sceptyków. Gdzie upatrywać źródła sukcesu tego obrazu? Chyba na każdej możliwej płaszczyźnie: od lekkiej i przyjemniej fabuły aż po specyficzną animację. Historia Emmeta, który od zera awansuje do bohatera, nie jest może wielce odkrywcza, ale wszelkie elementy poboczne wraz z ciekawie zarysowanymi kalkami kultowych superbohaterów sprawiają, że film ten "wchodzi" jak ciepłe bułeczki. No i te dialogi... Aż szkoda, że polski dystrybutor nie dał możliwości obejrzenia tego filmu także w wersji z napisami. Polski dubbing nie zawsze bowiem oddaje w stu procentach koncepcję twórców.

Siłą rzeczy wpływa również na pogorszenie odbioru ścieżki dźwiękowej, której miks wydaje się mniej dynamiczny w porównaniu do oryginału. Nie bez powodu o tym wspominam, gdyż wybierając się na LEGO: Przygodę poza chęcią sprawdzenia, o co tyle szumu wokół, robiłem to w głównej mierze przez wzgląd na trudną, choć ciekawą w moim mniemaniu oprawę muzyczną. Soundtrack z muzyką Marka Mothersbaugha dał mi po prostu tyle radości z odsłuchu, że istną głupotą byłoby nie skonfrontowanie tych wrażeń z kontekstem wizualnym. Owe doświadczenie, jakkolwiek pod wieloma względami bardzo pozytywne, nie niosło za sobą aż tak wielkiego szału, jakiego się spodziewałem. Ścieżka dźwiękowa Mothersbaugha to dobre rzemiosło, bardzo mocno zakorzenione w swoim gatunku i intensywnie czerpiące z jego bogactwa. Wszystko to sprawia, że choć partytura dostarcza ogrom rozrywki (zwłaszcza w połączeniu ze świetnymi piosenkami), nie wyryje się w pamięci tak mocno, jak chociażby bardzo unikatowa oprawa do zeszłorocznego "Ralpha Demolki".

Nie bez powodu zresztą nawiązuję w tym miejscu do partytury Jackmana. Na wielu płaszczyznach oba te twory po prostu się zbiegają, a pierwszą i najważniejszą z nich jest unikatowy język muzyczny, który sprawia, że ilustracja komunikuje się z odbiorcą za pomocą wszelkiej maści eksperymentów z elektronicznym brzmieniem. I to nie byle jakim, bo "soczystym" 8-bitowym, przypominającym klasyki gier wideo! Owszem, wielu wątpliwości dostarczać może taka, a nie inna koncepcja, jaką obrał kompozytor. Wszak film traktuje o zabawkach, a nie o kultowych grach arcade. Ale czy w kubaturze klocków nie dostrzegamy wielu podobieństw z rażącą oczy pikselozą pierwszych gier (nie tylko) komputerowych? Zastosowanie animacji poklatkowej poniekąd usztywniło motorykę głównych bohaterów, jeszcze bardziej zbliżając ich do wspomnianego "Ralpha...". Istnieje też duża doza prawdopodobieństwa, że oprawa muzyczna do filmu Disneya posłużyła twórcom "LEGO: Przygody" za temp-track, a kompozytor zobligowany był napisać w podobnym stylu. Abstrahując od wszelkich możliwych czynników wpływających na ostateczny kształt partytury, nie ulega wątpliwości, że efekt finalny ociera się o niczym nieskrępowaną przygodę, która jeżeli nawet nie znajdzie swoich wiernych fanów, to z pewnością skutecznie zwróci na siebie uwagę.

Everything is better when we stick together

Album soundtrackowy wydany nakładem WaterTower Music jest tego żywym przykładem. Niespełna godzinny materiał, jaki się na nim znalazł, to przygoda pełną gębą. I choć takowy stan rzeczy zawdzięczamy w głównej mierze twórcy partytury, grzechem byłoby nie wspomnieć o niewątpliwym fundamencie oprawy muzycznej, czyli o piosence "Everything is Awesome" rozpoczynającej naszą przygodę z soundtrackiem. Gdy po raz pierwszy ją usłyszałem w specjalnym klipie promującym film, wiedziałem, że będzie ona jednym z mocniejszych akcentów. Radosna przyśpiewka stylizowana na twory nurtu disco z lat 80. traktuje o tym, że każda czynność wykonywana w grupie jest czadowa i cool. Czyżby? Zestawiona z serią groteskowych obrazów "klockomiejskiego" życia stanowić może równie dobrze ironię daremnych prób wpasowania się głównego bohatera w hermetycznie zamknięte środowisko ludzików LEGO. Końcówka albumu daje nam dwie inne interpretacje tego utworu (w tym balladową!) oraz instrumentalną. Ale nawet i po tej kanonadzie pseudo-mdłego pozytywu aż chce się do niego powracać!

Właściwą część ilustracji rozpoczyna utwór "Prologue" będący również wprowadzeniem do fabuły filmu. Nie dziwią więc odrobinę "podkolorowane" anachronicznym brzmieniem sample elektroniczne, po których czeka nas totalna parodia tematu grozy. Czemu parodia? Nie mógłbym inaczej nazwać tego prostego czteronutowego motywu (nie mylić ze słynnym "czteronutowcem" Hornera), którym bawił się chyba każdy domorosły kompozytor, testując swoją pierwszą stację roboczą. Takich uproszczeń jest zresztą bardzo wiele w "LEGO: Przygodzie", co nie znaczy, że kompozycja Mothersbaugha jest jednym wielkim banałem. Paradoksalnie owa prostota tematyczna i często podejmowana gra skojarzeń doskonale korelują z równie "pastelowymi" wizualizacjami hiperdramatycznych scen grozy. Scen, które wywołują więcej uśmiechu na twarzy, aniżeli powinny.


Równie bezpardonowa w nawiązywaniu kontaktu z odbiorcą jest tematyka Emmeta. Na pewnych płaszczyznach jest ona powiązana z piosenką promującą, ale sam motyw głównego bohatera wystylizowany został na radosną elektroniczną fanfarę, której aranże często wzbogacane są o brzmienie orkiestrowe. Pisząc o ścieżce dźwiękowej do "LEGO: Przygody" nie można pominąć kwestii związanej z orkiestrą i chórem. Choć ich rola wydaje się nierzadko prozaiczna, nie sposób nie doceniać tych patetycznych wejść serwowanych nam za każdym razem, gdy na ekranie dzieją się... właściwie trudne do opisania rzeczy. Przykładem niech będzie sekwencja ucieczki z LEGO-miasta ("Escape") lub parafraza tematu Drużyny Pierścienia z utworu "Middle Zealand". Im dalej zagłębiamy się w ilustrację, tym więcej napotykamy po drodze takich orkiestrowych wynurzeń. Finałowa sekwencja akcji rozpieszcza nas pod tym względem wybitnie. Pewnego rodzaju kwintesencją owej zabawy jest utwór "The Truth", który w iście epickim stylu wyjaśnia odbiorcy i tak oczywiste dla niego fakty. A stylistyczna wycieczka po klasykach amerykańskiego i spaghetti-westernu? Utwory "Into the Old West" i "Saloons and Wagons" mówią same za siebie...

DARKNESS
NO PARENTS
CONTINUED DARKNESS
MORE DARKNESS, GET IT?

Ale nawet i przez tak dosadne w wymowie frazy przebija się nutka groteski. Mistrzostwem pod tym względem jest motyw Batmana opatrzony krótką rockową wstawką twórczości klockowego człowieka-nietoperza. Pełną wersję tego utworu usłyszymy w "Untitled Self Portrait". Oczywiście nie brakuje tu całej gamy elektro-łomotu przypominającego lata świetności rodzimego disco polo lub najnowsze wyczyny braci Figo Fagot. Z drugiej strony utworom takim, jak "Cloud Cuckooland and Ben the Spaceman" czy "Wildstyle Leads" przypominającemu "Gangnam Style" nie sposób odmówić pewnego uroku i niezwykłej poprawności w nawiązywaniu do dziejących się na ekranie wydarzeń.

Niemniej trzeba jasno zaznaczyć, że soundtrack do "LEGO: Przygody" nie u każdego odbiorcy wywoła tyle entuzjazmu co we mnie. Jako miłośnik tego typu stylistycznych i brzmieniowych zabaw z dużą dozą radości przyjąłem muzykę Mothersbaugha. Mam jednak świadomość, że praca ta nie należy do najbardziej spójnych i najłatwiej przyswajalnych, dlatego też w pierwszej kolejności proponuję przygodę z filmem, a dopiero później poddać pod rozwagę ewentualny zakup krążka z LEGO-muzyką.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj