Leo (w tej roli Adam Sandler) to 74-letnia jaszczurka, która u boku przyjaciela Lejka (Bill Burr) spędziła całe swoje dotychczasowe życie w szkolnym terrarium. Pewnego dnia bohater odkrywa, że jaszczurki żyją 75 lat, a więc został mu ledwie rok. To motywuje go do ucieczki na wolność, zobaczenia wielkiego świata i przeżycia ostatniej przygody, która pozwoli mu poczuć prawdziwą satysfakcję. Ślamazarny, leniwy, ale mający dobre chęci i próbujący zmienić coś na lepsze w życiu swoim i innych – takich słów mógłbym użyć zarówno do opisania głównego bohatera, jak i samego filmu. Leo został w zamyśle postawiony w naprawdę ciekawym punkcie wyjścia. Niestety był dla mnie postacią trudną do polubienia, bo zmieniał swoje zdanie w ciągu chwili. Nie pomaga w tym Adam Sandler  o ile uważam, że robi dobrą robotę w kwestii modulacji głosu i jego użycia, to sprzedawane przez niego kwestie (a w szczególności dowcipy) leżały. Nie mogę jednak powiedzieć złego słowa o scenariuszu, za który odpowiadał, bo ten jest całkiem solidny, a w kilku momentach może rozbawić – są tu różnorodne żarty, np. popkulturowe (fajne nawiązanie do TMNT) i takie, które zrozumieją dojrzalsze osoby. Jako starszy brat, który okazjonalnie odbiera rodzeństwo ze szkoły, dokładnie w taki sam sposób widzę młodsze roczniki. Niesamowicie mnie to bawiło. Każda bajka powinna mieć morał i ta również takowy ma. Co więcej – film bardzo szybko przechodzi z punktu wyjścia zapowiadającego ekscytującą przygodę do bardziej stonowanego, moralizatorskiego podejścia w opowiadaniu historii. Produkcja skupia się na problemach, takich jak brak akceptacji wśród rówieśników czy trudności w odnalezieniu własnej tożsamości. Ukazuje także to, w jaki sposób wpływają na nas pewne odwieczne archetypy społeczne. Sam Leo jest ucieleśnieniem typowo ludzkiego strachu przed śmiercią i tym, że nasze życie nie było wystarczające. W scenariuszu wypada to nieźle, a sceny, w których zgryźliwa jaszczurka udziela dzieciakom rad, są urocze – niestety, gdy Adam Sandler próbował sprzedawać swoim głosem te głębsze emocje, to przynosiło to odwrotny efekt. Z trudem się powstrzymałem, żeby nie przewinąć scen muzycznych. Nie jestem ich wielkim fanem, ale nigdy mi nie przeszkadzały. Wiele piosenek słucham nawet po seansie produkcji (Encanto jest świetne pod tym względem). Niestety w Leo były one tragiczne. Niech Adam Sandler już nie śpiewa, bardzo proszę! I nawet jeśli to było "celowe" zagranie, to nie jest to usprawiedliwieniem tej katorgi dla uszu. Brak też w tych scenach większej kreatywności wizualnej – tak jak w całej bajce. Przy produkcjach, takich jak Spider-Man: Poprzez multiwersum, Wojownicze Żółwie Ninja: Zmutowany chaos czy nawet netflixowy Klaus, Leo nie ma nic niezwykłego do zaoferowania. Animacja jest po prostu w porządku. Brak jej wyrazistego stylu, pięknych zdjęć czy kreatywnych sekwencji z udziałem postaci. Ostatecznie Leo to przeciętna animacja z fatalnymi piosenkami i bohaterem, który nie wzbudza głębszych emocji. Nie można jednak odmówić jej uroku i morału, który może trafić szczególnie do młodszej publiczności, mierzącej się z podobnymi problemami na co dzień. Film raczej nie doprowadzi Was do łez ani nie sprawi, że zaczniecie zastanawiać się nad sensem swojego życia, ale na pewno podniesie na duchu dzięki swojemu przekazowi i ciepłej atmosferze. To taka niezobowiązująca produkcja, która ogrzeje serce i pozostawi z uśmiechem na ustach. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj