Leonardo to serial zainspirowany życiem legendarnego artysty, który chce zaproponować nam gatunkową historię będącą czymś innym niż tylko zwyczajną biografią. Frank Spotnitz (The Man in the High Castle) oraz Stephen Thompson (Sherlock) osadzają bowiem opowieść w stylistyce kryminału. Wszystko zaczyna się od aresztowania Leonarda, który zostaje oskarżony o morderstwo swojej muzy. Tak poznajemy historię początków artysty, które mają wyjaśnić jego relację z kobietą i odpowiedzieć na pytanie: czy zabił? Trzeba przyznać, że to dość niekonwencjonalna forma, która samej opowieści biograficznej nadaje inny styl. To duży plus, bo nie tylko pokazuje geniusz Leonarda, ale też wchodzi głębiej w jego prace i szczegóły związane z jego życiem. Wiemy, że to oczywiście w dużym stopniu fikcja, jak to w tego typu produkcjach bywa, ale wykorzystanie takich narzędzi pozwala stworzyć coś innego i ciekawszego. Leonardo ukazuje nam się z różnych, być może nawet nowych w popkulturze perspektyw.
Gdy jednak przechodzimy do samej historii Leonarda da Vinci z młodości, czyli trudnych początków artystycznych, jest trochę schematycznie i stereotypowo. Fabularnie wszelkie problemy wynikają z dwóch aspektów: zazdrosnych rywali lub dziwności bohatera, który nie może wpasować się w normy i oczekiwania, które gwarantowałyby mu sukces. Tak też traci swoją pozycję, potencjalny zarobek i popełnia liczne błędy. Jednocześnie jednak to też w jakimś stopniu nadaje tej postaci ludzki wymiar, bo da Vinci nie jest doskonały, choć stara się być perfekcjonistą. Tym samym można zastanowić się nad kreacją Aidena Turnera. Aktor niewątpliwie się stara, ale nie wydaje mi się, aby posiadał odpowiednie narzędzia, które dobrze nakreśliłyby skomplikowaną naturę bohatera. Nie reprezentuje on zbyt dużo emocji, często opiera się na kilku określonych reakcjach i zachowaniach. Jego Leonardo da Vinci jest postacią zaskakująco schematyczną: niezręczny geniusz, zamknięty w sobie, nierozumiejący innych ludzi i uparcie dążący do pokazywania prawdy. Trudno też krytykować Turnera i jego aktorskie umiejętności, bo scenariusz nie oferuje mu zbyt wiele do roboty. Trochę szkoda, bo tego typu seriale potrzebują charyzmatycznej głównej postaci, a tutaj można co najwyżej powiedzieć, że jest poprawnie. To bohater w stylu "ani ziębi, ani grzeje", ale można po dwóch odcinkach przyzwyczaić się i nawet z nim sympatyzować. Turner się stara, ale czuć, że to trochę zmarnowany potencjał. Nawet w tak ważnym wątku, jak jego relacja z ojcem, który odrzucił jego bohatera.
Ciekawie wygląda konstruowanie historii przez pryzmat prac Leonarda. To pozwala poznawać bohatera z różnych perspektyw i zobaczyć, jak jego geniusz kształtował się krok po kroku. Udaje się twórcom dobrze nakreślić te etapy. Świetnie wiążą fikcję z wydarzeniami znanymi z życia artysty. Właśnie ten element głównie stanowi o sile opowiadanej historii i jej rozrywkowym charakterze. Udaje się zaangażować i zaciekawić, a to przecież najważniejszy cel serialu - by widz chciał poznać dalsze losy bohatera. Dzięki temu serial ogląda się prawdopodobnie lepiej, niż na papierze może to wyglądać. Obok tego dobrze też wypada relacja Leonarda ze wspomnianą muzą Cateriną da Cremoną, która w teraźniejszości zostaje zamordowana. Serial nie idzie na siłę w wątek romantyczny, pozwala naturalnie rozkwitnąć szczerej i niczym nieskrępowanej przyjaźni. Zaś sama relacja okazuje się istotna dla rozwoju bohaterów, bo wzajemnie na siebie oddziałują.
W tym wszystkim bardzo dziwne wrażenie wywołuje Freddie Highmore. Młody, ale zdolny aktor gra wroga artysty, który ma doprowadzić do tego, by Leonardo przyznał się do morderstwa. Tylko Highmore ze swoją młodą aparycją i wyraźnie sztucznym zarostem wydaje się jakby z innej bajki. Totalnie nie pasuje do konwencji, stylu i klimatu tego serialu.
Leonardo to nie jest zły serial, ale nie oferuje niczego porywającego. To przyzwoita historia opowiedziana z pomysłem, w wielu momentach jednak zbyt schematyczna i poprawna. Być może opowieść o geniuszu wymagałaby po prostu więcej kreatywnego szaleństwa.