Horrory science fiction, w których niewielka grupa ludzi zostaje sukcesywnie wykańczana przez pozaziemską istotę, ma (nie tylko) w kinie długą tradycję. Life nie odkrywa na tym polu Ameryki – może klasycznym filmem grozy nie jest, ale podąża wiernie szlakiem wyznaczonym chociażby przez Alien czy nawet The Thing. Zaczyna się więc klasycznie: na krążącą wokół Ziemi stację kosmiczną docierają próbki marsjańskiej gleby zawierającej ślady życia pozaziemskiego pochodzenia. Oczywiście naukowcom udaje się błyskawicznie je ożywić, a nawet z pojedynczej komórki wyhodować całkiem ładne maleństwo, któremu nadane zostaje imię Calvin. Padają górnolotne stwierdzenia, radość przepełnia bohaterów, a droga do wielkich odkryć stoi otworem. Oczywiście sielanka szybko się kończy i chociaż załoga stacji kosmicznej jest świadoma zagrożenia, to szybko dochodzi do tragedii, a obcy organizm – już nie tak sympatyczny – wyrywa się na wolność. Rozpoczyna się rozgrywka między ludźmi a sprytnym, odpornym i inteligentnym stworem, której rezultat prowadzi w wiadomym kierunku: krwi, trupów i zniszczenia. Tak, po Life nie należy spodziewać się większych zaskoczeń; może poza finałem, ale i on jest naturalną konsekwencją wcześniejszych wydarzeń i pokazania, że mackowaty stwór z Marsa przerasta inteligencją o głowę elitarnych naukowców, którzy zostali wysłani, by go przebadać. Poniekąd należy to zresztą zaliczyć na plus filmu – bohaterowie znaleźli się w okolicznościach, do których nie byli przygotowani. Choć postacie są jednowymiarowe (całkiem niezła obsada niespecjalnie ma jak się wykazać), to nie wypadają ze swej roli, czyli przede wszystkim naukowców, którzy znaleźli się w pułapce z morderczym stworem. Starają się ujść cało, tworzą mniej lub bardziej sensowne plany, ale strach (czy wręcz panika) cały czas się w nich tli. Wizualnie Life jest obrazem bardzo przyjemnym; może bez fajerwerków na każdym kroku, ale z jednej strony dobrze oddającym surowość stacji kosmicznej, a z drugiej eksponującym elementy horroru, ale i piękna przestrzeni międzygwiezdnej. Twórcom udało się znaleźć złoty środek pomiędzy kameralną atmosferą a wymogami współczesnego kina. Pewne niedociągnięcia widoczne są w budowaniu napięcia. Zdarzają się zbyt długie momenty przestoju, wybijające widza z rytmu. Przedłużające się oczekiwanie na kolejną konfrontację ze stworem teoretycznie mają na celu zawiązanie nici sympatii pomiędzy widzem a bohaterami, ale nie w pełni się to udaje. Brakuje też mocniejszego połączenia pomiędzy początkiem, a resztą filmu: wszelkie aspekty naukowe czy ideowe błyskawicznie znikają, a pozostaje typowy horror w klimatach SF. Life jest produkcją przede wszystkim dla fanów konwencji. Dostarcza niezłej zabawy, ale w żadnym wymiarze nie sili się na oryginalność – jedynie początkowe sceny sugerują, że mógłby wykroczyć poza znane granice, gdyby Daniel Espinosa i spółka zdecydowali się podążyć z fabułą w nieco innym kierunku.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj