Life – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 24 marca 2017Pozaziemska istota po kolei rozprawiająca się z członkami załogi stacji kosmicznej? Nie, to nie kolejna część Obcego. To Life.
Pozaziemska istota po kolei rozprawiająca się z członkami załogi stacji kosmicznej? Nie, to nie kolejna część Obcego. To Life.
Horrory science fiction, w których niewielka grupa ludzi zostaje sukcesywnie wykańczana przez pozaziemską istotę, ma (nie tylko) w kinie długą tradycję. Life nie odkrywa na tym polu Ameryki – może klasycznym filmem grozy nie jest, ale podąża wiernie szlakiem wyznaczonym chociażby przez Alien czy nawet The Thing.
Zaczyna się więc klasycznie: na krążącą wokół Ziemi stację kosmiczną docierają próbki marsjańskiej gleby zawierającej ślady życia pozaziemskiego pochodzenia. Oczywiście naukowcom udaje się błyskawicznie je ożywić, a nawet z pojedynczej komórki wyhodować całkiem ładne maleństwo, któremu nadane zostaje imię Calvin. Padają górnolotne stwierdzenia, radość przepełnia bohaterów, a droga do wielkich odkryć stoi otworem.
Oczywiście sielanka szybko się kończy i chociaż załoga stacji kosmicznej jest świadoma zagrożenia, to szybko dochodzi do tragedii, a obcy organizm – już nie tak sympatyczny – wyrywa się na wolność. Rozpoczyna się rozgrywka między ludźmi a sprytnym, odpornym i inteligentnym stworem, której rezultat prowadzi w wiadomym kierunku: krwi, trupów i zniszczenia.
Tak, po Life nie należy spodziewać się większych zaskoczeń; może poza finałem, ale i on jest naturalną konsekwencją wcześniejszych wydarzeń i pokazania, że mackowaty stwór z Marsa przerasta inteligencją o głowę elitarnych naukowców, którzy zostali wysłani, by go przebadać. Poniekąd należy to zresztą zaliczyć na plus filmu – bohaterowie znaleźli się w okolicznościach, do których nie byli przygotowani. Choć postacie są jednowymiarowe (całkiem niezła obsada niespecjalnie ma jak się wykazać), to nie wypadają ze swej roli, czyli przede wszystkim naukowców, którzy znaleźli się w pułapce z morderczym stworem. Starają się ujść cało, tworzą mniej lub bardziej sensowne plany, ale strach (czy wręcz panika) cały czas się w nich tli.
Wizualnie Life jest obrazem bardzo przyjemnym; może bez fajerwerków na każdym kroku, ale z jednej strony dobrze oddającym surowość stacji kosmicznej, a z drugiej eksponującym elementy horroru, ale i piękna przestrzeni międzygwiezdnej. Twórcom udało się znaleźć złoty środek pomiędzy kameralną atmosferą a wymogami współczesnego kina.
Pewne niedociągnięcia widoczne są w budowaniu napięcia. Zdarzają się zbyt długie momenty przestoju, wybijające widza z rytmu. Przedłużające się oczekiwanie na kolejną konfrontację ze stworem teoretycznie mają na celu zawiązanie nici sympatii pomiędzy widzem a bohaterami, ale nie w pełni się to udaje. Brakuje też mocniejszego połączenia pomiędzy początkiem, a resztą filmu: wszelkie aspekty naukowe czy ideowe błyskawicznie znikają, a pozostaje typowy horror w klimatach SF.
Life jest produkcją przede wszystkim dla fanów konwencji. Dostarcza niezłej zabawy, ale w żadnym wymiarze nie sili się na oryginalność – jedynie początkowe sceny sugerują, że mógłby wykroczyć poza znane granice, gdyby Daniel Espinosa i spółka zdecydowali się podążyć z fabułą w nieco innym kierunku.
Źródło: fot. Columbia Pictures
Poznaj recenzenta
Tymoteusz WronkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat