Załażenia fabularne Ligi Sprawiedliwości znane są już od dawna, podobnie jak główni aktorzy tego filmu. Po śmierci Supermana Ziemia została pozbawiona obrońcy i wystawiona na atak ze strony potężnych, nadprzyrodzonych sił. Nie trzeba na to długo czekać: na naszą planetę przybywa Steppenwolf, by odzyskać dawno utracone Mother Boxy i za ich pomocą zniszczyć Ziemię. Na szczęście Bruce Wayne świadom jest zagrożenia i podejmuje mniej lub bardziej udane próby stworzenia grupy bohaterów obdarzonych nadnaturalnymi mocami. I tak oto na scenie pojawią się (ponownie) Wonder Woman, Aquaman, Flash i Cyborg. Jak łatwo się domyślić, duża część filmu poświęcona jest „rekrutacji” i docieraniu się grupy indywidualistów, z których każdy ma własne cele, problemy i motywy. Kreacje Bena Afflecka czy Gal Gadot już dobrze znamy i Justice League w tej kwestii nie zaskakuje. Gdy do nich dołączają: śmieszkowaty Flash (trochę jakby ktoś zrobił superbohatera z Sheldona Coopera), pozornie groźny Aquaman czy zagubiony Cyborg, grupa zaczyna nabierać dynamiki, a twórcy nawet nieźle rozgrywają relacje między nimi. Zapewne z niektórych postaci dałoby się wycisnąć więcej, ale jak na debiut, jest nieźle. Liga Sprawiedliwości to bardzo celny tytuł filmu: bo chociaż zagrożenie dla Ziemi jest ogromne, a bitwa ze Steppenwolfem nieunikniona, to przede wszystkim jest to opowieść o grupie superbohaterów, którzy muszą przekroczyć własne ograniczenia, zapomnieć o przeszłości i stać się kimś więcej. Tak, wszyscy znamy te superbohaterskie slogany o byciu kimś, kim powinno się zostać, czy o tym, że ktoś potrafił uczynić nas lepszymi, niż przypuszczaliśmy, ale w tym przypadku to działa. Być może dlatego, że problemy postaci nie są zbyt wydumane, a ich pokonywanie ukazane jest nienachalnie.
SuperHeroHype
+86 więcej
Niestety nie wszystko twórcom się udało. Przede wszystkim rozczarowuje główny przeciwnik, który zostaje trochę sprowadzony do roli czynnika sprawczego, dzięki któremu musi zawiązać się sojusz superbohaterów. Parademony służą jako mięso armatnie, a sam Steppenwolf i sceny z jego udziałem aż wybuchają od CGI. Ot, szwarccharakter jest, bo być musi, ale starcie z nim pozostawia wiele do życzenia. To nieco podobny przypadek jak w Wonder Woman – finał rozczarowuje. W filmie wiele miejsca poświęcono postaciom i nieco spokojniejszym scenom budującym kontekst (pierwsza godzina to w zasadzie sama "rekrutacja"), ale jest to umiejętnie przerywane dynamicznymi scenami, oczywiście głównie nastawionymi na akcję. Sceny walki wypadają... poprawnie. Są nieco zbyt poszatkowane przeskakującymi z postaci na postać ujęciami, przez co czasami wkrada się chaos, który negatywnie wpływa na dramatyzm. Widać też oczywiście rękę Zacka Snydera i jego zamiłowanie do pompatycznych  scen z podniosłą muzyką i Wielkimi Słowami. Co prawda widać poprawę w porównaniu do dwóch wcześniejszych filmów o Supermanie, ale i tak momentami ich nagromadzenie może drażnić. Inna sprawa, że patetyczny nastrój często jest przełamywany przez humor – w większości przypadków zamierzony i udany, ale czasem wybuch śmiechu u widza będzie pojawiał się przy scenach, które w założeniu miały być poważne. Film nieco odwraca kierunek, w którym podążały wcześniejsze produkcje, choć miejscami poważny i podkreślający dylematy postaci, to jednak jego wymowa jest lżejsza. Czyżby Joss Whedon, który przejął reżyserię po Zack Snyder pod koniec produkcji, zaczął kopiować produkcje Marvela? Raczej nie - jeśli już, to trend ten zaczął się wcześniej, w Wonder Woman czy Suicide Squad. Ponadto sama wymowa Ligi Sprawiedliwości jest nieco bardziej optymistyczna niż we wcześniejszych filmach Snydera. A może koszulkę z Ligi Prawa i Sprawiedliwości?
Tradycyjnie widzowie otrzymują także sceny po napisach. Pierwsza to w zasadzie niewarte wzmianki nawiązanie do jednej ze scen z filmu, natomiast w drugiej możemy zobaczyć zapowiedź przyszłych wydarzeń w uniwersum i początki zawiązywania się sojuszu mającego być opozycją dla Ligi Sprawiedliwości. Ot, smaczek dla fanów. Liga Sprawiedliwości nie jest żadnym przełomem w ramach DCEU. Podąża bardziej tropem Batman v Superman: Dawn of Justice  niż śladami znacznie bardziej udanej opowieści o Wonder Woman. Niemniej obraz wypada nieźle, choć widać problemy z prowadzeniem fabuły: część scen jest zbędna lub mogłaby być inaczej ułożona, a i tak widz nie zauważyłby różnicy. To niezła kinowa rozrywka, wizualnie spektakularna, ale narracyjnie do poprawy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj