Bóg i Diabeł, jako dwie opozycyjne siły, uwielbiają ukazywać swą wyższość nad odwiecznym przeciwnikiem. Przynajmniej taki ich obraz został zaprezentowany w humorystycznym cyklu komiksowym "Lincoln" autorstwa francuskiej rodziny Jouvray. W tym przypadku chodzi o częstokroć telegraficzną konfrontację o duszę cynicznego kowboja i awanturnika, tytułowego Lincolna. W 4 tomie, składającym się z 2 kolejnych rozdziałów, obdarzony nieśmiertelnością oszust zajmie się pędzeniem taniego alkoholu, a następnie wyruszy na front I wojny światowej. Będzie wesoło, komicznie, a czasem też dramatycznie.
W poprzednich częściach wraz z łebskim Lincolnem pokonaliśmy rozległe terytorium Stanów Zjednoczonych, a nawet obserwowaliśmy jego zaskakujący udział w meksykańskiej rewolcie. Protagonista serii o wątpliwym pochodzeniu – jego matka była panią lekkich obyczajów, a ojciec podrzędnym pijaczyną – to czarny charakter z krwi i kości, który momentami potrafi zachować się jak na prawdziwego bohatera przystało. Jego niewyparzony język, porywczość, umiłowanie wysokoprocentowych trunków i pięknych kobiet niejednokrotnie wplątują go w spore kłopoty. Niczym kot bezpiecznie ląduje na przysłowiowych czterech łapach, w czym pomaga mu wrodzony spryt, graniczący z mało wyszukanym wachlarzem oszustw. W 3 albumie z serii dowiedzieliśmy się, że nasz ulubiony rewolwerowiec potrafi zakochać się w dziewczynie, konkretnie w odważnej rewolucjonistce, Palomie. W większości sytuacji Lincoln spędza jednak czas w towarzystwie podejrzanych typów spod ciemnej gwiazdy, jemu podobnych życiowych wykolejeńców. Nie inaczej jest w niniejszym albumie.
[image-browser playlist="581460" suggest=""]
Recenzowane dzieło wyróżnia się na tle wcześniejszych części rewelacyjnym doborem bohaterów drugoplanowych. "Dureń ze wzgórza" to popis ukazanych w krzywym zwierciadle, częstokroć wulgarnych i budzących zniesmaczenie zachowań pary bezdomnych meneli lubujących się w mocnych trunkach (zwłaszcza ssącego swe brudne palce u stopy, sepleniącego i śpiewającego sprośne piosenki obdartusa). To oni pomagają Lincolnowi w produkcji whisky i są źródłem humoru słowno-sytuacyjnego. Równie dobrze wypada prowadzący kampanię antyalkoholową nawiedzony ksiądz oraz kupujący napoje od protagonisty komiksu, żyjący w zakłamaniu biznesmen, pan Van Der Blutt. W "Demonie z okopów" scenarzysta albumu świetnie nakreślił sylwetkę czarnoskórego sierżanta Morrisa, będącego sprawcą zamieszania z siejącym popłoch wśród wrogiej armii, wielokrotnie zabijanym i poważnie ranionym Lincolnem. Swoją rolę odgrywają także pojawiający się epizodycznie Bóg i Szatan, choć ich występy ponownie nie wnoszą zbyt wiele do rewelacyjnie skrojonej fabuły.
Czytaj również: Ruszył Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi
Warstwa graficzna Lincolna prezentuje się wprost wybornie. Jerome Jouvray wzorowo zilustrował głównego antybohatera, którego krzywa twarz, kolejne upadki, pobicia oraz niezręczne wygibasy rozśmieszają do łez. W tej kategorii bezapelacyjnie wygrywa scena, w której niebywale zarośnięty i skacowany Lincoln, z paniką przyglądając się publicznemu wylewaniu alkoholu przez policjantów, z impetem wskakuje do beczki, aby wypić resztę trunku, po czym pobity i nieprzytomny zostaje zawleczony do celi. W gagach sytuacyjnych wtóruje mu wspomniany śmierdziel, czego najlepszym dowodem jest strona 22, na której dostrzegamy dziwacznego pijaka podczas produkcji tamtejszego alkoholowego specjału. A już ostateczne rozwiązanie awantury z "Demona z okopów" i przypadkowe wysadzenie w powietrze kościoła zostały narysowane z pełną maestrią.
[image-browser playlist="581461" suggest=""]
Cykl "Lincoln" to taki "Lucky Luke" dla dorosłych. W 4 tomie jesteśmy świadkami ostatecznego kresu Dzikiego Zachodu, początku prohibicji oraz pokazanego w humorystyczny sposób (typowy dla serii czarny humor) terroru wojennego. Mimo upływających dekad Lincoln wcale się nie zmienia, a kolejne rozgrywki Stwórcy i Lucyfera nie robią na nim większego wrażenia. Preludium "Durnia ze wzgórza", w którym przypominająca myśliwego tytułowa postać serii pozbawia życia atakującego go niedźwiedzia, przywodzi na myśl dzieła Jacka Londona, co tylko udowadnia spory potencjał bezbłędnie rozwijającego się cyklu.
Brawa dla niebywale twórczej i oryginalnej rodzinki Jouvray. W pełni na nie zasługuje.