Pilot Living Biblically ma tak naprawdę jeden w miarę sensownie przedstawiony motyw - czyli informację o tym, co nakłania głównego bohatera do tego, by zaczął żyć zgodnie z Biblią. Co prawda, momentami czuć, że jest to przedstawienie dość przerysowane, ale w obliczu tragedii, jaką jest śmierć najlepszego przyjaciela, ma sens i przekonuje - zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę specyficzne cechy osobowości bohatera. Ma on wyraźne skłonności do obsesyjnego poświęcenia się jakiejś idei. Tym bardziej szkoda, że reszta realizacyjnie prezentuje się tak kiepsko. Taki pomysł na serial komediowy ma ogromny potencjał humorystyczny, bo w końcu jest to zderzenie czegoś, czego dosłownie nie można traktować ze współczesną rzeczywistością. A bohater żyje zgodnie z zasadami Biblii i to bardzo dosłownie. Takim sposobem dostajemy sceny dość niezręczne - mało w nich humoru, wyczucia komediowego i pomysłu. Czasem można odnieść wrażenie, że być może te żarty na papierze jakoś działały, ale realizacyjnie zostały po prostu spaprane po całości. Na przykład w kwestii żartu rabina w barze o nim, księdzu i wyznawcy Biblii, rozmów bohatera z księdzem (najgorsza, najmniej śmieszna scena) czy znakomitego motywu, w którym bohater zgodnie z Biblią chce ukamienować kolegę, który zdradza żonę? Ba, każdy z tych motywów mógłby gwarantować salwy śmiechu, ale wzbudza jedynie zażenowanie, wzruszenie ramionami czy wręcz niesmak, bo jak można marnować potencjał tak dobrych pomysłów? Są momenty, gdzie to wszystko przypomina kiepskiej jakości sitcom z lat 90., gdzie siermiężnie przedstawiony humor pozbawiony jest ikry, dialogi pogłębiają niezręczność, a puenta odcinka pozostawia w konsternacji. Wymuszone zrządzenia losu mające utwierdzić bohatera w jego decyzji muszą mieć sens i emocje, by mogły być autentyczne czy wiarygodne. A te są po prostu naciągane. Kiepska jakość scenariusza to jedno, ale to, że dostaniemy tak nudne, nieciekawe i puste postacie, to już grzech twórców, który trudno odpuścić. Mamy chodzące stereotypy bez osobowości, ekranowej charyzmy czy talentu komediowego. Tyczy się to głównego bohatera, który jest nijaki, mdły i trudno w ogóle go polubić. Jego kolega jest rasowym stereotypem, który kompletnie nic nie wnosi do fabuły. Najgorszej wypada dziwna panna z redakcji bohatera, która nagle wyskakuje i coś mówi do danej osoby, a tym samym ją straszy. Ten motyw jest w odcinku wałkowany kilkakrotnie i ani razu nie bawi. Nie ma tu żadnej ciekawej postaci, która sprawiłaby, że jesteśmy w stanie się zaangażować, która potrafiłaby wzbudzić sympatię, rozśmieszyć czy pokazać jakąkolwiek dozę komediowego talentu wychodzącego ponad przeciętność. Czuć, że w scenariuszu nie ma żadnego potencjału na rozwój czy nadziei na to, że to tylko kiepski początek. Nie lubię serialu skreślać po pierwszym odcinku, ale Living Biblically pokazuje, że jest realizacyjną mielizną. Nie ma w sobie żadnego serca, autentycznych postaci i humoru stojącego przynajmniej na solidnym poziomie. Czuć, że zaprezentowane w pilocie pomysły z lepszym scenariuszem, utalentowaną obsadą i zręczną reżyserią mogłyby stanowić o telewizyjnym hicie, a tak... dostajemy przykład słabości amerykańskiej komedii. Pogłębianej przez sztuczne wkładanie śmiechu z taśmy w każdym miejscu, w którym w scenariuszu jest napisane "żart". Tak się tego nie robi. Szkoda czasu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj