Sprawa Anslo Garricka została podzielona na dwa odcinki, ale już po obejrzeniu pierwszego z nich mogę śmiało stwierdzić, że tak dobrego epizodu nie zaserwowano nam od czasu pilota. Jest tu praktycznie wszystko to, na co czekałam od samego początku serii, a zarazem jest to tak idealnie wyważone, że nie byłam w stanie oderwać wzroku od szklanego ekranu – pomimo tego, że nie ma w ogóle chwili na to, by złapać oddech. Emocje, jakich dostarczył odcinek, towarzyszyły mi jeszcze przez długi czas po zakończeniu seansu.
Choć niektórych może razić mnogość schematów i klisz, jakimi nieustannie posługują się twórcy, to wszystko wydaję się być świeże i widać, że odcinek zrobiono z głową. Całość wypada zaskakująco dobrze i raczej nikt zbytnio nie będzie się przejmować faktem, że gdzieś to już wszystko widzieliśmy.
Twórcy w końcu pokazali Lizzie jako twardą agentkę FBI, za co jestem im straszliwie wdzięczna. Wreszcie mogliśmy ją zobaczyć w akcji, a nie tylko słuchać jej łzawych monologów na temat męża czy innych błahych spraw. Bohaterka niczym John McClane po kolei rozprawia się z przeciwnikami, nie łamiąc sobie przy tym nawet paznokcia (nie wiem jakim cudem praktycznie przez cały odcinek wygląda fantastycznie). Mimo iż jej postać przez większość czasu wręcz niebotycznie mnie irytowała, to w tym wypadku kibicowałam jej od początku do końca. Fakt, że zrobiła to bez butów (Szklana pułapka), sprawił, że jej postać okazała się jeszcze fajniejsza, niż początkowo zakładałam.
James Spader jako Red po raz kolejny zagrał wręcz koncertowo. Nie sposób oderwać od niego wzroku, a fakt, że tym razem to nie on jest tak naprawdę najważniejszy, tylko pokazuje jego aktorską klasę. Scena finałowej przemowy do agenta Resslera sprawiła, że spojrzałam na tę złożoną postać z jeszcze innej perspektywy. Wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, do czego jest zdolny, a mimo to współczujemy mu. W końcu jawi się on nam jako człowiek, który jednak nie jest całkowicie pozbawiony uczuć - i to jest chyba siła tej postaci, a raczej jej niejednoznaczność.
[video-browser playlist="633623" suggest=""]
Po cichu liczyłam, że twórcy bardzo szybko pozbędą się "towarzyszów" Reddingtona z racji tego, iż nie wnosili praktycznie nic do rozwoju fabuły serialu, ale nie sądziłam, że zostanie to rozwiązane w tak emocjonalny sposób, iż człowiek ma aż ochotę uronić łzę. Z drugiej jednak strony ta dwójka została wybrana przez Reda i uznana za najlepszych z najlepszych w swoim fachu. Dlaczego? Tego chyba się już nigdy nie dowiemy. Wielka szkoda, że dwójka potencjalnie interesujących postaci zostaje zabita przez jakże nijakiego złoczyńcę, który przez większość odcinka tylko udowadnia, że nie zasługuje na miano godnego przeciwnika Reddingtona.
Na plus muszę zaliczyć występ Diego Klattenhoffa w roli agenta Resslera. Po raz pierwszy nie był tak straszliwie irytujący, jak to miało miejsce w poprzednich odcinkach. Możliwe, że wiązało się to z faktem, iż przez 90 procent ekranowego czasu po prostu umierał. Dzięki niemu dostajemy genialną scenę, w której Spader tłumaczy, dlaczego ratuje mu życie, a widzom przekazuje parę prawd na temat funkcjonowania świata. Mimo to Ressler mógłby w końcu umrzeć, nawet jeśli twórcy próbują ratować postać łzawą historyjką z przeszłości. Przykro mi, ale zupełnie tego nie kupuję, a raczej zupełnie o to nie dbam. Jest to niestety jeden z tych antypatycznych bohaterów, których nie da się polubić, choćby nie wiem co.
Nie można również zapomnieć o reżyserze odcinka, Joe Carnahanie. Ten człowiek doskonale wiedział, jak opowiedzieć całą historię od początku do końca. Mamy więc trzymające w napięciu sceny, jest również klaustrofobiczna atmosfera i nieustanne poczucie zagrożenia towarzyszące widzowi, są prawdziwe emocje oraz niesamowite sceny akcji. Tym epizodem twórcy udowodnili, że Czarna Lista nie bez powodu pretenduje do miana telewizyjnej produkcji roku. Jeżeli myśleliście, że scena pościgu w odcinku z Issabellą Rossellini była widowiskowa, to koniecznie musicie zobaczyć, jakie cuda dzieją się w tym.
Podsumowując, był to chyba najlepszy odcinek, jaki do tej pory widziałam. Mimo paru potknięć, jakie zdarzyły się twórcom serii, całość trzyma w napięciu, a zamiana ról sprawiła, że w końcu możemy poznać bohaterów z zupełnie innej strony. Na koniec mogę jedynie powiedzieć, że już nie mogę się doczekać tego, co stanie się dalej!