Widzowie zazwyczaj nie mają zbyt wygórowanych wymagań, jeśli chodzi o komedie romantyczne. Ma być miło, zabawnie, trochę romantycznie, a na końcu główni bohaterowie – mimo wielu przeciwności losu – i tak będą żyli długo i szczęśliwie. Love, Rosie jest dokładnie takim filmem.
Historia Rosie i Alexa rozpoczyna się jeszcze w liceum. Ta para przyjaciół, znająca się od dzieciństwa, zdaje się nie dostrzegać, że łącząca ich przyjaźń to coś więcej. Na skutek feralnej osiemnastki i zabójczych dla żołądka shotów tequili ich wspólne plany palą na panewce. Alex, tak jak zamierzał, wyjeżdża do Bostonu, natomiast Rosie, czego zupełnie nie zakładała, zostaje matką. I tak sobie żyją przez kilka lat, oddzieleni oceanem, ale wciąż pamiętający o szczenięcej przyjaźni.
Znając konwencję, od początku wiadomo, że Alex i Rosie będę razem. Scenarzysta, piętrząc przed nimi rozmaite przeszkody (tu powrót ojca dziecka, tam zołzowata narzeczona, a gdzieś zza rogu wychyla się kilka nieudanych małżeństw), chyba sam nie wierzy, że cokolwiek jest w stanie stanąć na przeszkodzie tej dwójce. Film jest sztampowy i przewidywalny do bólu, ale jednocześnie niesamowicie sympatyczny i ogląda się go bez zbytniego zgrzytania zębami.
No url
Dystrybutor w książeczce dołączonej do wydania DVD stwierdził, że plusem filmu jest obsadzenie w rolach głównych nieopatrzonych twarzy. Rzeczywiście, Sam Claflin i Lily Collins, choć z pewnością znani wytrawnym kinomanom (ten pierwszy między innymi z popularnej serii Igrzyska Śmierci, natomiast córkę Phila Collinsa można było oglądać chociażby w Królewnie Śnieżce czy Wielkim Mike'u) nie mają na tyle ogranych twarzy, że automatycznie kojarzy się ich z podobnymi rolami. Wnosi to swego rodzaju świeżość do filmu, a Claflin i Collins tworzą bardzo udaną ekranową parę. Jakoś naturalnie się im kibicuje, a skoro ogląda się komedię romantyczną, to nie trzeba się zbytnio martwić o szczęśliwe zakończenie historii.
Film jest wydany w postaci książeczki, w której można przeczytać krótkie notki biograficzne twórców, parę ciekawostek z planu i fragmenty wywiadów. Niestety brakuje dodatków na samej płycie DVD. Love, Rosie nie wyznacza nowych ram gatunku, ale też nie uzurpuje sobie do tego prawa. Ot, przyjemny film na deszczowe popołudnie, gdy akurat potrzebujemy, aby coś podniosło nas na duchu.