Głównym bohaterem serialu Love, Victorjest tytułowy nastolatek, który wraz z rodziną przeprowadza się do małego miasteczka Creekwood po latach życia w Teksasie. Zmiana miejsca zamieszkania staje się jednym z wielu wyzwań, którym musi stawić czoła i nieodzownie wiąże się z tym, czego Victor w głębi serca boi się najbardziej – zaaklimatyzowaniem się w nowej szkole i nawiązaniem znajomości z nowymi ludźmi. Szesnastolatek ma na głowie jeszcze jedną kwestię, o której nawet sam przed sobą nie chce mówić na głos – odkrywa, że jest gejem. Nowy start, konfrontacja przed sobą i próba zmierzenia się z oczekiwaniami konserwatywnej rodziny – we wszystkich tych perypetiach będziemy mu towarzyszyć w ciągu dziesięciu odcinków, z których każdy trwa niecałe pół godziny. Już po samym opisie fabuły można zaryzykować stwierdzenie, że serial jest swego rodzaju rebootem pełnometrażowej wersji. Rzeczywiście – cała historia toczy się zaskakująco podobnie, a postawa głównego bohatera jest pełna analogii do postawy Simona, którego pamiętamy z pełnometrażowego filmu. Akcja rozgrywa się jednak po wydarzeniach z Twój Simon, a pierwowzór bohatera jest w Creekwood doskonale znany – mało tego, nasz Victor nawiąże z nim kontakt w mediach społecznościowych, traktując starszego kolegę jak mentora. Nie jest to zatem kopia czy nowa wersja, a raczej naturalna kontynuacja. I nieprzypadkowo użyłam słowa „naturalna” - cały seans jest tak przyjemny i wiarygodny, że osobiście kupuję go z miejsca. Odcinki ogląda się jeden za drugim, a z każdym kolejnym chce się wiedzieć, co wydarzy się dalej. Love, Victor nawet nie próbuje udawać, że jest niezależną, nowatorską produkcją - tutaj na każdym kroku podkreśla się związek z pełnometrażowym filmem sprzed kilku lat i – powiem szczerze – serialowi naprawdę wychodzi to na dobre. Jeśli widzieliście film o Simonie, już od pierwszych minut poczujecie znajomy klimat, beztroskę – nie trzeba wiele czasu by rozgościć się w świecie przedstawionym i szybko można poczuć się w nim bardzo swobodnie. Bo rzeczywiście – wszystko już tu znamy. Jest to samo miasteczko, ta sama szkoła, ba – nawet ten sam Simon przewija się osobiście na ekranie w jednym z odcinków. Jeżeli jednak nie widzieliście jeszcze filmu, prawdopodobnie seans wcale nie będzie dla Was mniej wartościowy – wszystkich bohaterów poznajemy tu bowiem od podszewki, a same wydarzenia – nawet jeśli mają związek z filmem czy proponują widzom easter eggi - zostają wyjaśnione i zaprezentowane tak, by nie trzeba było wkładać wysiłku w łączenie wątków. Love, Victor nie jest bowiem serialem trudnym czy wymagającym; nie zabiera się do analizowania kwestii homoseksualizmu od psychologicznej strony ani tak naprawdę szczególnie się na nim nie skupia – to po prostu pełna ciepła historia dla nastolatków, która pozwala na zaprzyjaźnienie się z bardzo ludzkimi bohaterami i na sympatyzowanie z nimi podczas przeróżnych wyzwań, przed jakimi stają. Serial nie udaje, że jest czymś więcej ani też nie odwołuje się do traum czy zawiłości psychiki bohaterów – to zwyczajna obyczajowa słodko-gorzka produkcja z gatunku teen drama, z którą utożsamić może się każdy, niezależnie od orientacji seksualnej. Plusem serialu jest także sama realizacja. Podobnie jak w filmie pełnometrażowym, całość wybrzmiewa jak „typowa” produkcja dla nastolatków, z popową muzyką, ckliwymi scenami czy czołówką rodem z amerykańskiego liceum. Wszystko to jednak bardzo do siebie pasuje, a podczas seansu ani na moment nie czuć, że mamy tu do czynienia z mniejszym budżetem, taniością czy rozciągnięciem wątków na siłę, tak, by wpasowały się w format wielogodzinnego serialu. Wszystko świetnie się ze sobą zgrywa – historia toczy się wartko, a twórcy zadbali o to, by żaden z odcinków nie był dla widza monotonny ani nie wywoływał wrażenia niekończącej się telenoweli brazylijskiej. Początkowo trochę się tego obawiałam – Twój Simon to w końcu zamknięta i skrojona do dwugodzinnego formatu historia, więc rozciąganie drugiej takiej opowieści do tylu godzin wydało mi się dość niebezpieczne. Na szczęście twórcy serialu mają nam do zaoferowania znacznie więcej aniżeli miłosną historię dwóch nastolatków – przygotujcie się na tematy takie jak konflikt pokoleń, kryzys w małżeństwie rodziców, presje społeczne (wywierane niekoniecznie na osoby homoseksualne), porzucenie, brak akceptacji. Co ważne, ciężary te równomiernie rozłożono na barkach bohaterów, tak, by każdy mógł reprezentować sobą inne zagadnienie. To też dzięki temu główny bohater Victor wcale nie skupia na sobie największej uwagi - tutaj każdy plan jest równie ważny i nawet ci trzecioplanowi potrafią przyciągnąć do siebie tak, że z miejsca zaczynamy żywić wobec nich szczere emocje. Jeśli chodzi o grę aktorską, najjaśniejszym punktem serialu jest moim zdaniem Anthony Turpel, odtwórca roli przyjaciela głównego bohatera. Aktor świetnie oddaje charakter nastoletniego Felixa i często wprowadza do fabuły żart słowny czy sytuacyjny, rozładowując poszczególne sceny. Dzielnie partneruje mu także Bebe Wood, która gra egocentryczną i pewną siebie Lake – na ten duet patrzy się naprawdę dobrze, a same postaci, choć drugoplanowe, bardzo sobą interesują. Sam Michael Cimino, który wciela się w rolę Victora, nie budzi we mnie większych emocji, czego przyczyną może być też zbyt „cukierkowa” rola w scenariuszu – serialowy Victor przez większość scen tak naprawdę musi się tylko ładnie uśmiechać, przez co mam wrażenie, że nie mamy nawet okazji obserwować jego prawdziwej twarzy. To zupełnie nieszkodliwa, potulna jak baranek postać, która na tle nieco bardziej dynamicznych kolegów wypada po prostu zbyt grzecznie - o ile jego historia jest fajnie rozpisana, o tyle sam bohater raczej lekko stąpa po ziemi. Najgorzej patrzyło mi się natomiast na Michaela Goodinga, który ze swoją niezwykle poważną aparycją wygląda przy licealnych kolegach po prostu jak pomyłka castingowa. Love, Victor to fajny, wartościowy i przede wszystkim ciekawy serial dla nastolatków. Historię śledzi się z zainteresowaniem, tym bardziej, że twórcy dawkują nam emocje z każdym kolejnym odcinkiem. Dopiero w finałowym epizodzie następuje wyczekiwany cliffhanger, co tak naprawdę jest równoznaczne z otwarciem furtki na kolejny sezon. I ja chętnie się z nim zapoznam – świat Victora i spółki jednocześnie bawi i chwyta za serce. Ja dobrze się bawiłam – to przyjemna, lekka i całkiem romantyczna opowieść, w sam raz na wolne popołudnie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj