Od wydarzeń z poprzedniego odcinka minęły trzy tygodnie. O dziwo, Dan wciąż nie powiadomił swojej żony o tym, że został porwany przez Malcolma, planującego zabić Lucyfera. Mężczyzna stanowi ewidentne niebezpieczeństwo i wydawało się, że Dan jest bliski powiedzenia całej prawdy o nim. Dlaczego do tej pory tego nie zrobił? Powód, że Decker go unika, jest naciągany. Przy okazji odżywa jego nieufność do głównego bohatera, co zresztą też wypada nie najlepiej. Mam wrażenie, że ta postać cofnęła się w swoim rozwoju – do stanu sprzed kilku odcinków, kiedy była negatywnie nastawiona do Lucyfera i dawała się kontrolować Malcolmowi. Niespodziewane niekonsekwencje nachodzą także protagonistę. Przez trzy tygodnie trzymał się z daleka od detektyw Decker po tym, jak dowiedział się, że to ona powoduje u niego podatność na ranienie. Wcześniej nie przeszkadzało mu kładzenie swojego życia na szali, wręcz lubił smak niebezpieczeństwa. Teraz mamy do czynienia z innym Lucyferem. Jedyny pozytywny skutek tej zmiany upatruję w komediowych scenach, które rzeczywiście potrafią rozbawić. Niestety nawet pod względem humoru ten odcinek nie jest aż tak przyjemny jak wcześniejszy. W przypadku Lucyfera pada jeszcze jedna interesująca wzmianka, wynikająca z nowej sprawy. Koncentruje się ona na... satanistach. No url I to jest interesujący pomysł na śledztwo. Niestety twórcy poprzestają na uświadamianiu widza, że bohater jest tym dobrym i nie przepada za rytuałami czy morderstwami dokonywanymi w jego imieniu. Następuje tutaj próba przekonania, iż Lucyfer to tylko kat – wymierza karę, lecz wcale nie odpowiada za zło całego świata. Szczerze powiedziawszy, nie jestem zwolennikiem postawienia spraw w tak prosty sposób. Oczywiście diabeł pomagający w śledztwach raczej nie aspirował do bycia mrocznym, ale jednak trochę złego uroku zachowywał. Wolałbym, żeby go nie tracił. Sami sataniści też rozczarowują. Zbyt wyraźnie skupiono się na zaprezentowaniu ich jako amatorów stosujących kiczowate pomysły. Wolałbym, żeby potraktowano tę grupę bardziej poważnie, zwłaszcza że za mocno kontrastują z krwawym morderstwem. Po przewodnim wątku sezonu spodziewałem się więcej. Przede wszystkim wątpliwości budzi zachowanie Mazikeen. Nie rozumiem, dlaczego twórcy lepiej jej nie wykorzystali, szczególnie że pomysł szpiegowania Amenadiela był intrygujący. Jednak szybko zostaje przykryty gorszą koncepcją, która sprowadza pomocnicę diabła do nużącej postaci, wcale tak bardzo nie różniącej się od ludzi. To samo dzieje się z Amenadielem, lecz prezentowanie ich jako nadnaturalne i tajemnicze jednostki sprawdzało się lepiej. Mój zawód budzą także końcowe sceny odcinka. Chociaż zwroty akcji zaskakują, to równocześnie robią wrażenie mało wyrafinowanych. Cliffhanger powinien wzmacniać napięcie przed finałem sezonu – mnie swoją prostotą raczej do niego zniechęca. Co nie oznacza, że Lucifer nie zobaczę do końca. Serial dotychczas mi się podobał i w niewielu momentach rozczarowywał. Dwunasty odcinek jest jednym z gorszych w pierwszej serii głównie przez niekonsekwencje w zachowaniach bohaterów, a pozbawione subtelności zwroty akcji również nie polepszają jego sytuacji. Nowa sprawa także nie została zaprezentowana z dobrej strony, mimo że stojącą za nią ideę (starcie Lucyfera z jego wyznawcami) można było uznać za świeżą. W sumie szkoda tego odcinka, bo niewątpliwie miał potencjał.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj