Odcinek, w którym poznajemy matkę Lucyfera, nie należy do najlepszych w historii serialu. Za mało w nim powagi, a za dużo niepotrzebnego (i nie zawsze działającego) humoru.
Poprzedni odcinek skończył się we właściwym momencie – wreszcie doszło do spotkania Lucyfera z jego matką, która niespodziewanie prosi go o pomoc. Można było oczekiwać rozwinięcia wątku z tą postacią, ale nie w takim stylu, w jakim zrobili to twórcy. Przedstawili kobietę jako nieprzystosowanego do życia w ludzkim świecie i próbującego naprawić relacje z synem rodzica. Chociaż mogą to być tylko pozory, na razie nowy charakter wypada zbyt niepoważnie. Serialowi nie potrzeba kolejnych śmiesznych bohaterów, bo w ten sposób nie da się wywołać napięcia ani zainteresowania historią.
W konsekwencji dalsze oglądanie – przynajmniej z mojej perspektywy – zostało postawione pod znakiem zapytania. Drugi sezon powinien oferować tajemniczy, ciekawy i zaskakujący wątek główny powiązany z jak największą liczbą fantastycznych motywów. Z jednej strony mielibyśmy więc zabawną rozrywkę, z drugiej trochę mroczniejsze akcenty. Twórcy idą w kierunku tylko zabawnej rozrywki i może to się źle skończyć. Zresztą
Liar, Liar, Slutty Dress on Fire wcale tak bardzo nie śmieszy jak premierowy odcinek, po części dlatego, że humor opiera głównie na matce Lucyfera, która powinna dostarczać zupełnie odmiennych wrażeń. Zapowiada się na to, że każdy demon albo inna nadnaturalna istota będzie czasami robiła z siebie błazna, co nie jest dobrym pomysłem.
Już pomijam, że próby wywołania powagi (zdarzają się takie) odnoszą zupełnie przeciwny skutek. Groźby Mazikeen to śmiech na sali. Ta postać już dawno straciła swój wizerunek bezlitosnej zabójczyni, więc w chwilach powrotu do dawnej roli wypada karykaturalnie. Zainteresować może jedynie wątek Amenadiela, choć znowu pojawia się w nim psycholożka, która nie powinna tak mocno się mieszać w historie fantastycznych postaci. Niemniej tu się robi nieco poważniej, mimo że w głowie czai się myśl: spokojnie, zaraz wszystko runie jak domek z kart, bo twórcy będą chcieli rozluźnić klimat i uraczyć nas szczęśliwym zakończeniem.
O słabości
Lucifer w tym tygodniu świadczy również proceduralna sprawa. Ponownie powiązano ją z matką tytułowego bohatera, lecz połączenie jest bardzo mizerne. Mało kogo obchodzi, kto zabił ofiarę, choć protagonista z zawziętością stara się dojść do prawdy. Nie dzieje się nic interesującego - to po prostu kolejna sprawa do rozwiązania, jednak z kategorii tych najnudniejszych. Po dobrym otwarciu sezonu oczekiwania były większe, a teraz otrzymaliśmy zawód na prawie każdym kroku. Za pozytywny akcent odcinka można jeszcze uznać udział Tricii Helfer, tylko szkoda, że dostała aktualnie nieciekawie napisaną postać do zagrania.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h