Ten sezon Lucyfera jest mocno nierówny. Obok naprawdę niezłych odcinków zdarzają się bardzo średnie, jeśli nie powiedzieć – słabe. Ostatni epizod zdecydowanie należy do tych naprawdę niewysokich lotów.
Kiedy twórcy serialu decydują się na odejście od standardowej fabuły, to dostajemy naprawdę fajne odcinki. Zwłaszcza epizod, gdzie całość skupiła się na byłym mężu Lindy, a Lucyfer był tylko tłem dla historii, pokazał, jak wielki jeszcze potencjał tkwi w tym serialu. Odcinek zatytułowany
Chloe Does Lucifer w założeniu pewnie miał być zabawny i świetnie wypełnić 40 minut ekranowe. Taki niestety nie był.
Sprawa kryminalna tego odcinka była po prostu nudna. I to nudna tak, że aż zęby mogły zgrzytać. Zabójstwo młodej kobiety związane z elitarnym portalem randkowym w żaden sposób nie bawiło. Nawet próba śmieszkowania poprzez Chloe, która miała naśladować Lucyfera, a właściwie Lucindę, czyli jego żeńską wersję, nie uratowała tego wątku. Było znów sztampowo, a wszystko skupiało się na problemie Lucyfera, który tym razem nie był tym idealnym, skupiającym uwagę wszystkich mężczyzną.
Do tego dorzucono wątek Charlotte. Tak jak ucieszył mnie powrót Trici Helfer do serialu, tak teraz wiem, że była to radość przedwczesna. Skupienie się na jej próbach byciu dobrym, w czym ma jej pomóc (bardzo niechętnie zresztą) Ella Lopez, w żaden sposób nie bawi. Rozumiem, że miał być to zapychacz wypełniający cały odcinek, ale nie spełnił swojej roli. Wątek wygląda bardzo sztucznie i widać, że był cały czas ciągnięty na siłę tylko po to, aby na końcu okazało się, że Charlotte będzie kolejną osobą pomagającą policji w Los Angeles w rozwiązywaniu „trudnych i skomplikowanych” spraw.
Sam odcinek skupił się mocno też na moralnym aspekcie postępowania wielu ludzi. Chodziło o udawanie kogoś, kim się na co dzień nie jest. Wpychano to w niemal każdy moment serialu na czele ze współlokatorką ofiary, która na końcu okazała się zwykłą oszustką ubarwiającą mocno swoje życie w sieci, czy zabójcą, który również nie był tak naprawdę tym, za kogo się podawał. To wszystko miało podkreślić jedno – że jedynym, prawdziwym nie udającym nikogo bohaterem jest właśnie Lucyfer, który mimo wielu wydarzeń pozostaje niezmienny. Ok, może nie do końca, bo też po raz pierwszy od dłuższego czasu zobaczyliśmy, że zaczęły w nim zachodzić niewielkie zmiany. Bohater z piekła rodem najwyraźniej zaczyna się skłaniać ku temu, aby każdy wieczór spędzać nie w ciepłych ramionach seksownych kobiet, a w cieple domowego i rodzinnego zacisza. Tak, wraca znów kwestia jego potencjalnego związku z Chloe, który zapewne znów będzie wyglądał tak, że przez cały sezon będą się do siebie zbliżać, by na finał znów stało się coś, co zmieni optykę Lucyfera o 180 stopni. I tego też już można mieć właściwie dosyć.
W tym epizodzie jedynym wątkiem wartym uwagi była sprawa Lindy i jej (nie)radzenia sobie ze śmiercią byłego męża. W tym przypadku nie silono się na nic wielkiego idąc w stronę zwykłych, ludzkich problemów, co przy jej wiedzy na temat tego, jak wygląda życie po śmierci, jest tym razem trudniejsze do zrozumienia.
Jeśli twórcy Lucyfera nie eksperymentują z formą serialu, to robi się naprawdę nudno, bo każdy „normalny” odcinek opiera się ciągle na tych samych schematach. Widać, że nie udaje im się uciągnąć rozciągniętego formatu tego sezonu do ponad 20 odcinków i zapychają ten sezon czym mogą, a to oglądalności zdecydowanie nie pomaga.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h