Lucyfer powrócił z 5. sezonem, który został podzielony na dwie części (A i B). Patrząc na przekrój pierwszych ośmiu odcinków, trudno dostrzec w podejściu Netflixa jakiekolwiek plusy, bo czuć, że historia została zerwana nagle w kluczowym momencie, gdy naprawdę zaczyna być świetnie i interesująco. To siłą rzeczy zakrzywia ocenę poszczególnych części, bo tworząc sezon, twórcy jednak podchodzili do tego jako do jednej historii, więc oceniamy w tej chwili tylko jej pierwszą połowę. A to zawsze jest problematyczne, bo siłą rzeczy początki sezonów zawsze są wolniejsze, spokojniejsze i nie tak porywające, bo dopiero z czasem wątki zaczynają spełniać zamierzone cele i wywoływać większe emocje. Dlatego choć ostatecznie oceniam 5A na 7/10, bynajmniej nie oznacza to, że jest coś szczególnie nie tak w stosunku do 4. sezonu, który mieliśmy w całości. Po prostu tam dostaliśmy całość od razu i wszystko zagrało jak trzeba, w kluczowych momentach prowadzając do satysfakcjonującej konkluzji, której tutaj jesteśmy pozbawieni. Nie wykluczam, że 5B będzie o wiele lepszy i koniec końców cały sezon to zasłuży na mocne 8/10.
Lucyfer - którym bohaterem serialu jesteś? Piekielny quiz dla fanów
Struktura tworzenia historii na szczęście pokazuje, że świetny 4. sezon nie był przypadkowy. Forma jest bardzo podobna, czyli mamy luźne wątki poboczne (sprawy kryminalne), które są narzędziem do podkreślania czegoś w związku z wątkiem głównym (najczęściej w kontekście samego Lucyfera). Do tego przewodnia historia ma kilka etapów i gałęzi, które pokazują budowany potencjał na prawdopodobnie cały sezon. Wszystko przez postać Michaela, anioła będącego bratem bliźniakiem Lucyfera. Zaczyna on mieszać, manipulować i wprowadzać swój plan odegrania się na Lucyferze, więc mamy dość znany motyw rywalizacji rodzeństwa oraz wyraźną sugestię odwrócenia ról. Lucyfer ma bowiem opinię stereotypowego diabła, władcy piekła, a przecież jest miły, sympatyczny i niewątpliwie kocha Chloe. Gdy spojrzymy przez pryzmat sezonu, da się dostrzec, że Michael ma wszelkie cechy diabła w typowym, tradycyjnym postrzeganiu tej postaci: jest mistrzem kłamstwa i strachu. Wydaje się jawną sugestią, że koniec końców to właśnie Michael zadba o piekło, gdy Lucyfer będzie prowadzić zupełnie inne życie na Ziemi lub w niebie. Z uwagi na przekraczanie kolejnych granic przez Michaela, byle tylko dogryźć Lucyferowi, można założyć, że koniec końców rozgniewa on Boga tak, że tym się właśnie to skończy. Jego wątek wydaje się pierwszym krokiem właśnie w tym celu. Notabene brawa dla Toma Ellisa, bo szybko można dostrzec, że jego Michael jest inny, choć wygląda tak samo. Nadał mu inne subtelne cechy (to dziwne przekrzywienie, jak chodzi), które skutecznie umożliwiły uwierzenie, że to inna postać.
Największy problem sezonu 5A, który lekko obniża ocenę na 7/10, jest początek, czyli rozwiązanie zakończenia 4. sezonu. W końcu porzucenie ziemskiego życia na rzecz uratowania przyjaciół i ukochanej było duże, zaskakujące i bardzo emocjonujące. Twórcy nie poradzili sobie z tym wątkiem, traktując go jako zło konieczne. Jak w pierwszym odcinku pojawienie się Michaela i próby rozwiązania sprawy kryminalnej przez Lucyfera w piekle sprawdzają się dobrze, tak zbyt szybkie rozwiązanie problemu piekła trochę irytuje. Scenarzyści poszli na łatwiznę w myśl zasady: z wielkiej chmury mały deszcz. W ciągu kilku odcinków zamknięcie tej sprawy słowami: „Bóg powiedział, że piekło nie potrzebuje nadzorcy” jest... absurdem. Po prostu twórcy odznaczyli na liście i kompletnie zlekceważyli coś, co wymagało poważniejszego podejścia i sensownego rozwiązania. A tak mamy rach, ciach i zapomnienie. Siłą rzeczy to odbija się na jakości pierwszych odcinków, prezentując zbytnie uproszczenie historii, w której Lucyfer na chwilę wpada sprawdzić, czy z Chloe wszystko gra, a Amenadiel zostaje w piekle. Przez to też 5. sezon potrzebuje chwili, by znów znaleźć swój cel i porządnie się rozkręcić.
W Lucyferze, poza tym jednym mankamentem, nie gra standardowe popychanie go w stronę potencjalnie zabawnych obsesji. Twórcy starają się je wytłumaczyć poprzez dr Lindę, mówiąc, że jest to najstarszy niedojrzały facet, ale po tych wszystkich latach brak wyczucia chwili trochę razi i Lucyfer za bardzo kierowany jest w stronę bycia przerywnikiem komediowym, zamiast podejmować decyzje z korzyścią dla rozwoju postaci. Mamy tutaj choćby kwestię szykowania jego zemsty na Danie, która nie ma żadnego sensu, czy niektóre decyzje w odcinku o zazdrości. Mogę zrozumieć argumenty podawane przez twórców, bo one jak najbardziej są wiarygodne w kontekście rozwoju postaci, ale są momenty, w których za bardzo popada to w skrajności. Bynajmniej nie chodzi mi o kwestię rozwoju wątku romantycznego z Chloe, bo akurat ten aspekt ich problemów sprawdza się w tym sezonie należycie, dobrze się rozkręca (kwestia konsumpcji związku) i prowadzi do emocjonalnej konkluzji. Nawet jeśli twórcy czasem za bardzo to przeciągają (sprawa dylematu Chloe na temat bycia prezentem), nigdy nie popada to w karygodne rejony z fatalnego 3. sezonu. Jednak mimo wszystko ten wątek nie ma tej samej mocy sprawczej co w 4. sezonie, gdy Chloe musiała sobie poradzić z prawdą o Lucyferze, a do tego wiele świeżości i dobrej energii wniosła Eve, a takiej postaci brakuje w tej serii. To też ma istotny wpływ na to, jak oceniam sezon 5A.
Nie da się jednak ukryć, że sezon 5A to Lucyfer godny tego, co dał 4. sezon. Dobrze prowadzona główna historia, dużo humoru oraz ciekawe wątki poboczne. Ella, Maze, Linda oraz Dan w końcu dostają więcej ważnych fabularnie, charakterologicznie i emocjonalnie wątków. Są to przecież kluczowe dla ich dalszego rozwoju sytuacje, które praktycznie na zawsze zmieniają każdą postać. Największy wątek ma oczywiście Maze, która szuka sobie duszy, nie radzi sobie z opuszczeniem (też przez matkę Lilith) i brakiem szacunku ze strony Lucyfera. Nic dziwnego, że ostatecznie staje po stronie Michaela, ale przecież wiemy, że ona cierpi, więc to wszystko wychodzi z ważnego centrum emocjonalnego. Linda z niespodziewaną córką świetnie wiąże się z historią Maze, a Dan z jednej strony pogłębiający relacje z Lucyferem (zachęcenie go do noszenia bransoletki i rady w pracy!), a z drugiej szczere przerażenie prawdą, gdy widzi jego diabelskie oblicze, to bomba fabularna, która jest oczekiwana i dobrze wprowadzona. Chyba najwięcej emocji wywołuje Ella, bo przez to jak urocza i sympatyczna jest ta bohaterka, prawdopodobnie większość widzów będzie życzyć jej jak najlepiej. A gdy widzimy tak piękną scenę, gdy ona i Pete rozmawiają po klingońsku, trudno się nie uśmiechnąć. Twist z wyjawieniem prawdy o tym, że Pete jest seryjnym mordercą, to wątek, jakiego Lucyfer potrzebował (do tej pory seryjnego zabójcy nie było w ogóle) i jest świetnym przykładem tego, jak sprawy kryminalne są wykorzystane dla dobra rozwoju postaci i centralnej historii. Wiemy, że to wszystko będzie procentować w sezonie 5B, doprowadzając prawdopodobnie do wielkich i znaczących konkluzji. Szczególnie przykuwa uwagę ostatnia rozmowa Elli z Petem o tym, że dostrzega w niej mrok. Przeczuwam, że rozwój tej postaci może pójść w nowym kierunku po tej całej traumie.
A przecież obok tego mamy wiele świetnych i zabawnych pomysłów, które wprowadzają trochę świeżości. Czy to Amenadiel zastępujący Lucyfera w roli partnera Chloe, czy to Chloe odkrywająca, że ma mojo ukochanego, czy nawet odcinek opowiedziany w stylu noir. Ta ostatnia rzecz szczególnie cieszy, bo twórcy w końcu bardziej pozwolili sobie na zabawę konwencją, opowiadając historię bardzo mocno osadzoną w tymże gatunku i nie do końca na serio. Widzimy przecież, że oglądamy relację samego Lucyfera, więc stąd różne, niecodzienne, ale trafne pomysły. Chloe jako detektyw, Ella jako gangster czy Dan jako znudzony bogacz - świetnie było zobaczyć każdą postać w innej i przede wszystkim świeżej próbie zabawy gatunkowej. Dużo tutaj dobrego nawiązywania oświetleniem, grania muzyką czy zdjęciami. Widać znajomość gatunku i świadome odwoływanie się do różnych jego, nawet stereotypowych, cech. Ciekawe jest to, że początkowo można uznać ten odcinek za taki zapychacz, a potem okazuje się on niezwykle ważny w głównym wątku i historii Maze.
Finał oczywiście niesie najwięcej emocji i to on jest prawdopodobniej najpewniejszą obietnicą, że w tej chwili Lucyfer miał nabrać wiatru w żagle. To właśnie dzięki temu można wysnuć naturalny wniosek, że sezon 5B będzie pełny emocji i ważnych fabularnych kulminacji. Przede wszystkim cała walka Amenadiel i Lucyfer kontra Maze i Michael nie tylko realizacyjnie wygląda świetnie (ta scena, w której Lucyfer wpada przez szybę w zatrzymanym czasie!), to jeszcze czuć w niej dużą dawkę emocji, która mogła doprowadzić do - tak naprawdę - każdego rozwiązania. Pierwsze w serialu pojawienie się Boga granego przez Dennisa Haysberta właśnie w tej chwili jest idealne pod kątem wyczucia czasu i znaczenia, a zarazem jest diabelnie irytujące, bo na kontynuację trzeba będzie czekać wiele miesięcy. Sama obecność Boga nie jest zaskoczeniem, bo jednak po informacji o jego obsadzeniu była to formalność, ale udaje się to zrobić w pięknym, kulminacyjnym momencie, w którym wiele aspektów tego sezonu nabrało sensu i znaczenia. Choćby kwestia Maze, egzekucja planu Michaela czy nawet problem Lucyfera z powiedzeniem: "kocham cię" - czuć, że w tym ostatnim aspekcie będzie mieć to jakąś istotną przyczynę.
Trudno mi jakoś szczególnie narzekać na sezon 5A. Lucyfer sprawdza się i daje wszystko to, za co 4. sezon był tak dobrze oceniany. Są emocje, humor, ważne rozwoje postaci i wykorzystanie kwestii wątków kryminalnych na rzecz ewolucji głównej historii. Czuć jednak, że w tym przypadku podzielenie tej serii na dwie części może odbić się na ocenie 5A, bo wszystko wskazuje na to, że 5B dostarczy emocji co niemiara! Oby jednak twórcy darowali sobie spoilerowanie w zwiastunie, bo odnoszę wrażenie, że sezon 5A można by odebrać o wiele lepiej, gdyby trailer nie zdradził kwestii Michaela.