Z Lucyferem – tak serialem, jak i naszym bohaterem – przez sześć sezonów odbyliśmy podróż z piekła do nieba i z powrotem. Przy czym w jego przypadku za niebo należy uznać Ziemię, bo do tego prawdziwego tak naprawdę nigdy nie dotarł. A przecież mógł. Finał piątego sezonu nie pozostawił w tej kwestii żadnych wątpliwości i ostatnia odsłona miała być mocno związana z domem Boga. Bo Bogiem w tym wypadku miał być Lucyfer. To też trochę obiecywał trailer, ale… jak to bywa – trailer swoje, a rzeczywistość była zupełnie inna. Oto bowiem Lucyfer, który wyszedł zwycięsko z batalii o niebiański tron, jak to on, zaczął mieć pewne wątpliwości co do tego, czy faktycznie powinien zająć się sprawami większymi niż te ziemskie. Jego wątpliwości spotęgowała dość zaskakująca postać – jego córka Aurora, która pojawiła się z zamiarem… zabicia własnego ojca. Powód był prosty – Lucyfer zrobił dziecko i zniknął na zawsze z nikomu nieznanych powodów. Jak się później okazało, powód był, ale… pozostawiający wiele wątpliwości co do logiki tego rozwiązania. Ostatni sezon zgodnie z tradycją koncentrował się na sprawach odcinka. Przy czym w tym wypadku spraw stricte detektywistycznych było niewiele.  Twórcy skupili się na tym, aby dopiąć wątki poszczególnych postaci. W przypadku Maze i Ewy był to niezbyt huczny, ale uroczy ślub, który poprzedziło ich rozstanie, pojawienie się męża Ewy – Adama – czy powołanie do życia zombie. Wątek Lindy również zgrabnie zamknięto, a jej wpływ na Lucyfera finalnie okazał się większy, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Ella, która do ostatniej chwili nie miała pojęcia o tym, kim naprawdę jest Lucyfer, Amenadiel czy Maze, w końcu dostąpiła łaski tej wiedzy. Trochę w wymuszony sposób, ale finalnie nie miało to już znaczenia. Niemal na sam koniec pozostawić należało Dana, który miał zresztą pośredni wpływ na finał całego serialu. Po śmierci Dan spędził tysiące lat w piekle (aż dziw, że nie zwariował) i gdy tylko nadarzyła się okazja, to wykorzystał ją do tego, aby zabrać się na gapę z Aurorą i powrócić do świata żywych. A że ciała już nie miał, to pozostała tylko jego dusza. Przez to Dan był widoczny tylko dla tych, którzy mieli anielskie bądź demoniczne moce. To stanowiło pewien problem, ponieważ bohater musiał dokończyć sprawy ziemskie i wyzbyć się wszelkiego poczucia winy, aby stanąć u niebiańskich bram. To oczywiście nie było proste, ale z pomocą innych udało mu się zamknąć niektóre sprawy i pożegnać odpowiednio z tymi, których kochał - również i ze swoją córką.  Byto zrobić, musiał wstąpić w ciało… swojego zabójcy Vincenta Le Meca, któremu udało się uciec z więzienia. Oczyszczająca rozmowa z Trixie sprawiła, że Dan mógł w końcu ujrzeć światło. Niefortunnie jednak pomógł swojemu zabójcy dojść do tego, jak pokonać Lucyfera.
fot. Netflix
+48 więcej
Kluczem do tego była Aurora, która cofnęła się w czasie po to, aby zabić Lucyfera za to, że zniknął z jej życia, zanim sama pojawiła się na świecie. A że w swoim anielskim wcieleniu dysponowała zabójczą bronią – ostrymi jak noże piórami, to mogła ten cel zrealizować niemal w każdej chwili. Pomysł z jej zabójczymi skrzydłami mocno kojarzyć się mógł fanom Marvela z postacią Archangela, któremu Apocalypse zmienił skrzydła w śmiercionośną broń – trujące, ostre ostrza. Wracając do córki Lucyfera i Chloeie – nie dało się nie odnieść wrażenia, że wątek ten był prowadzony na siłę i bez dobrego pomysłu. Przepychanka między bohaterami z każdym dialogiem urastała do miana absurdu. I to też dość dziwnie nakręcało Lucyfera, który z uporem maniaka próbował dojść do tego, dlaczego mógłby porzucić tych, których kocha. W międzyczasie w mało sensowny sposób chciał nawiązać relację z córką, co wychodziło mu właściwie wcale. Przy tym wszystkim Lucyfer zrozumiał, że jego rolą nie jest zostanie Bogiem, tylko pomaganie umęczonym duszom z piekła dojść do momentu, w którym oczyszczą siebie z grzechu i będą mogli dostąpić wniebowstąpienia. To też ostatecznie wyjaśniło powód, dla którego Lucyfer nagle zniknął, porzucając swoją rodzinę. I to też ostatecznie pogrążyło sam finał serialu, ponieważ rozwiązanie, w którym Lucyfer wraca do Piekła i ani na moment nie może z niego wyściubić nosa, by zmienić choć pieluchę małej Aurorze, nie został zbyt dobrze uzasadniony. Zwłaszcza kiedy zestawimy go z Amenadielem, który w miejsce Lucyfera został Bogiem, a jak wiemy, ten ma zdecydowanie więcej roboty, niż władca piekieł, a i tak mógł cały czas uczestniczyć w życiu nie tylko swojego syna, ale również innych bohaterów serialu. Co jeszcze dziwniejsze, Aurora podeszła do tej kwestii z pełnym zrozumieniem, szybko wybaczając swojemu ojcu to, że właściwie to nigdy nie zaistniał w jej życiu. I trzeba sobie szczerze powiedzieć, że choć próbowano szukać bezpiecznego zakończenia tego serialu, to ostatecznie wyszło to dość średnio, by nie powiedzieć... słabo. W ostatnim sezonie były też jednak dobre momenty. Zabawne sytuacje z Danem pojawiającym się w najmniej oczekiwanych momentach, kreskówkowe szaleństwo, w jakie wplątała się Chloe z Lucyferem, czy wspomniany wcześniej ślub Maze z Ewą. Docenić należy również odcinek, w którym jeden z wątków był związany ze światem Drag Queen. Nieczęsto się trafia, aby wątek LGBT był podany w tak fajny i mało nachalny sposób, a jak wiadomo, Netflix potrafi w tej kwestii mocno przesadzić. Jakby jednak nie patrzeć, streamingowy gigant w pewnym momencie uratował cały serial, nadając mu zupełnie nową jakość. Niestety, w ostatnim sezonie coś poszło nie tak. Niby był pomysł na to, jak spiąć całą historię, ale w fazie realizacji wyszło to nie do końca dobrze. Być może zawiniło zbyt wiele wątków, które trzeba było upchnąć w zaledwie dziesięciu odcinkach. Lucyfer, choć zakończył się ze swoistym happy endem, zasługiwał na lepszy finał. Nie pozostał nawet niedosyt, przez co mało kto będzie chciał do tego serialu wracać. Choć za postacią Lucyfera będziemy tęsknić. Ale tak trochę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj