Jean Dufaux to artysta, który lubuje się w mieszankach opowieści mistycznych, pełnych symboliki z historyczną osnową, która staje się podbudową dla fabuły. Nie inaczej jest w niniejszej , bardzo dobrej serii.
Jean Dufaux to twórca, który odpowiada za tak znaczące cykle komiksowe, jak choćby Skarga Utraconych Ziem czy Drapieżcy. W tej pierwszej zresztą również zabawia się z historią – bliższą jednak mitologii – Wysp Brytyjskich, przeplatając ją z typową dla siebie warstwą mistycznej symboliki, nadającej głębię i mrok opowieściom w scenariuszu. W Łupieżcach imperium sięga po czasy bardziej nowożytne, osadzając czas akcji w wieku XIX, u schyłku francusko-pruskiej wojny, którą Francja sromotnie przegrała. Nie byłby jednak Dufaux sobą, gdyby tego podjętego historycznego sztafażu nie okrasił mroczną, symboliczną estetyką elementu nadprzyrodzonego, który kwalifikuje niniejszą serię do podgatunku, jaki można określić mianem horroru historycznego.
I choć dzieje Francji i wojny francusko-pruskiej są tutaj elementem podstawowym budulca linii fabularnej, to już cała nadbudowa tego wątku opiera się na fantasmagorycznej, mocno tchnącej mistycyzmem oprawie, w której Śmierć kroczy między żywymi w sposób dosłowny, naznaczając swoim piętnem coraz to kolejnych bohaterów. A zarazem zdaje się wpływać, z drugiego rzędu, na losy państwa, na sprawy monarchii, na kształtowanie się ówczesnej Francji, która wykuwała się nie tylko w ogniu wojennej pożogi, ale również – a może nawet bardziej – w tyglu społecznych niepokojów i rewolucyjnych dążeń ludu.
Potrafi Dufaux bawić się historią i historycznymi faktami. Potrafi budować na bazie prawdziwych zdarzeń i postaci. Dał temu wyraz już w bardzo ciekawej serii Giacomo C. (której dwa pierwsze tomy poznaliśmy dzięki Wydawnictwu Scream Comics) – w niej także przeplata historyczną faktografię z własną twórczą inwencją budowania złożonych, z rozmachem kreślonych opowieści przygodowych, niestroniących od elementu nadnaturalnego.
Także w Łupieżcach Imperiów pokusił się o takie połączenie, osadzające fabułę w ściśle określonym momencie czasów (co daje szerokie pole odniesień i interpretacji), ale jednocześnie rozwinął opowieść o wiele wątków symboliczno-mistycznych, pozwalając działać wyobraźni i podsuwając odbiorcy nowe, liczne tropy, często podbarwione czystą grozą, a czasem wręcz makabrą.
Nie sposób więc kwalifikować Łupieżców Imperiów jako komiksu stricte historycznego – wszak historia jest tu znaczącym, ale jednak tylko tłem, osnową głównej linii fabuły, w której pierwsze skrzypce grają przecież postaci zupełnie fikcyjne, zmyślone. To one są głównymi pionami na tej szachownicy, a historyczne ikony – jak Wiktor Hugo, Bismarck czy Napoleon III – są tylko swoistą dekoracją, oznaczeniem czasów i miejsca, które wszak mają na bohaterów i całą opowieść niebagatelny wpływ.
Jest więc ta seria mieszanką opowieści awanturniczej, mistycznej historii grozy z nowelą historyczną. Dzięki temu zaskakującemu mariażowi gatunkowemu niniejszy komiks jest lekturą nad wyraz zajmującą. Owszem, zdarzają się w całym cyklu miejsca przegadane, dorzucone chyba tylko dla wypełnienia albumów (łącznie liczących siedem, a przez Wydawnictwo Lost In Time wydanych w jednym, pokaźnych rozmiarów wydaniu zbiorczym), ale to już niestety częsta przypadłość serii, którą należy wypełnić czymś, czymkolwiek, by fabuła nie mknęła za szybko, by dało się kluczowe wydarzenia rozłożyć odpowiednio w czasie, by mieć czym wypełnić kolejne niezbędne plansze. I te słabsze momenty nie obniżają przesadnie jakości całego komiksu, który zdecydowanie należy uznać za materiał co najmniej bardzo dobry. To fabularny rozmach i elementy, do których Dufaux nas już przyzwyczaił, a które zwyczajowo, w jego przypadku, okazują się mieszanką sprawdzoną. I działającą dokładnie tak, jak sobie tego autor życzy.
Dla fanów kreślonych z rozmachem przygodowych opowieści z elementami fantastyki i grozy to pozycja idealna. Dla miłośników symbolizmu i snucia opowieści w drugiej warstwie, pomiędzy wierszami, poza osią głównych zdarzeń – także.
Tak wysoka ocena nie może się rzecz jasna obyć bez wspomnienia pracy rysownika, którego rolę w tym przypadku pełni Martin Jamar. Łupieżcy imperiów są pierwszym wspólnym projektem Jamara i Dufaux, ale nie jedynym, ponieważ ukontentowani wspólnym sukcesem (Jamar otrzymał za tę serię nagrodę dla najlepszego rysownika od Belgijskiej Izby Ekspertów Komiksu w 1997 roku), co zaowocowało kolejną quasi-historyczną serią duetu: Double Mask oraz one-shotem Vincent.
Kreska Jamara to przede wszystkim typowo frankofoński realizm i dbałość o detale, co doskonale współgra ze złożonym, opartym o realia historyczne scenariuszem. Każdy kadr jest dopracowany, rysownik w żadnym wypadku nie idzie tu na skróty i poświęca maksymalną uwagę odpowiedniej dla nastroju i tempa kompozycji kolejnych plansz. A to ma oczywiście bezpośredni wpływ na satysfakcję z lektury, bo wiadomo, że w medium, jakim jest komiks, słowo jest ledwie przyczynkiem do sukcesu, którego dopełnieniem może być dopiero jego połączenie z obrazem. W przypadku Łupieżców Imperiów warunek ten z pewnością został spełniony.
Łupieżcy Imperiów to znakomity przykład, jak synteza gatunków może doskonale zagrać i jak pozwala budować historię wymykającą się jednoznacznej gatunkowej kwalifikacji, temu typowemu szufladkowaniu. To komiks na wpół historyczny, na wpół opowieść grozy – o nadziei, szaleństwie, śmierci, pożądaniu, rozpaczy i nieokiełznanych żądzach, które władają światem. To opowieść o kruchości wielkich mocarstw i o sile pojedynczej jednostki, o tajemnicach, które wymykają się ludzkiemu pojmowaniu i o wpływie, jakie globalne zdarzenia wywierają na maluczkich, uwikłanych w zderzenia wielkich potęg.
To lektura wspaniała w swoim rozmachu, choć przez ów rozmach miejscami ciut przegadana. Dawkowana powoli, w przerwach pomiędzy albumami z pewnością pozwoli bardziej docenić serię. Z pewnością warto.