Zapowiadało się - i tu nie można być delikatnym - na totalną kupę. Jak wiemy, produkcja od samego początku nie układała się po myśli twórców, a naprędce skręcony zwiastun brutalnie obnażył największe wady: słabego głównego bohatera i naciąganą jak gumka w majtkach akcję. A fabuła? Jej właściwie nie było, więc wszyscy bazowaliśmy na tym, co znamy – starym dobrym Angusie MacGyverze, z poświeceniem ratującym każdą sytuację. Po krytyce, jaka spadła na twórców nowego MacGyver, sięgnięto po ostateczny ratunek i zatrudniono Jamesa Wana (odpowiadającego za wielki sukces siódmej części Szybkich i wściekłych) do nakręcenia pilota od nowa. Już na wstępnie należy powiedzieć, że był to dobry ruch i lepiej by było, gdyby Wan odpowiadał za każdy odcinek (a jak wiemy, tak się nie stanie). Mimo atutu w postaci Wana, który z już na wstępie ledwo zipiącej produkcji wyciągnął naprawdę sporo, pilotowi MacGyver daleko do ideału. Granie na sentymentach widzów to zawsze krótkofalowe i często zgubne działanie. Już po pierwszym odcinku wiadomo, że ci, którzy kochali starego Maca, do nowego serialu raczej nie powrócą. Powód? Nie dostali praktycznie nic, co mogłoby ich łączyć z produkcją z Richardem Deanem Andersonem w roli głównej. Dzisiejszy MacGyver to w zasadzie Bond, tyle że bez Agenta 007. Serial na razie zapowiada się na wypakowaną akcją produkcję, która momentami nie będzie miała nawet sensownego wytłumaczenia, o obecności pewnych fabularnych dziur nie wspominając. Przykład? „Skok” MacGyvera na samolot, choć sam bohater wspomina, że najbardziej nienawidzi latać. Jak na bojącego się latania faceta bardzo szybko wskakuje do helikoptera, by ponownie uratować świat (a w tym przypadku San Francisco). Takich momentów jest zdecydowanie więcej, jak choćby w jednej z ostatnich scen w domu Maca, który jak na dobrze opłacanego agenta przystało musi mieszkać ze współlokatorem. Ten oczywiście nie ma pojęcia, co w „wolnym” czasie robi Mac. Za to ich dom jest świetnym miejscem spotkań po godzinach dla agentów supertajnej organizacji, która zdecydowanie w tajemnicy rozmawia o ostatnich wydarzeniach. Wisienką na torcie jest sytuacja, kiedy potrzebny jest bardzo dobry haker, bo nikt nie ogarnia komputerów, a przecież serial jest o człowieku, który (jak pokazują zresztą pierwsze sceny) jest geniuszem we wszystkim. Dla tych, którzy tęsknili za MacGyverem, twórcy postanowili przygotować kilka smaczków, by nikt potem nie mówił, że nie próbowali. Te smaczki to oczywiście szwajcarski scyzoryk, z którym bohater nigdy się nie rozstaje, i taśma klejąca, z którą rozstaje się dość często. No i umiejętność zrobienia czegoś z niczego, tylko w przeciwieństwie do pierwowzoru nowemu MacGyverowi przychodzi to zdecydowanie zbyt łatwo, co nie zawsze może się podobać. Puszczeniem oczka do widza była też leżąca przed domem Maca rakieta – to ewidentne nawiązanie do jednego ze słynniejszych zdjęć promocyjnych tego serialu, na którym Richard Dean Anderson pozuje właśnie z rakietą na ramieniu i w charakterystycznych okularach przeciwsłonecznych. Jest jeszcze powstająca Fundacja Feniksa (w oryginale działająca już od dawna, a MacGyver przystępuje do niej jako były agent specjalny), pod przykrywką której działała cała organizacja, tak na dobrą sprawę reprezentowana jednoosobowo przez Maca. Tutaj tego nie ma. Tu dotykamy kolejnej sfery, która mocno odróżnia dzisiejszą produkcję od tej starej. Dawny Mac był indywidualistą i jednak samotnikiem; nie potrzebował całego zespołu do tego, aby wykonać dane zadanie. Inna kwestia to ta, że nie był to świetnie wyszkolony agent, tylko człowiek sprawiający wrażenie wziętego z ulicy. Co tu dużo mówić – wykreowany przez Richarda Deana Andersona bohater był naprawdę kolegą z sąsiedztwa, którego atutem był przede wszystkim nieprzeciętny umysł i ogromny spryt. Tu mamy całkowite przeciwieństwo. Nowy Mac, grany przez Lucasa Tilla, bardziej pasuje na bohatera Pamiętników wampirów niż człowieka od niemożliwego. Nie czarujmy się, Till średnio pasuje do tej roli, zwłaszcza z tym irytującym pewnym siebie uśmieszkiem i twarzą licealisty. Dodając do tego jeszcze jego zespół, wychodzi, że za ratowanie świata zabrała się dwójka dorosłych z dzieckiem. Czy nowy MacGyver jest więc aż tak zły? Nie do końca. Gdyby nosił całkiem inny tytuł i opowiadał o kompletnie innym bohaterze, prawdopodobnie byłby całkiem niezłym serialem na piątkowe wieczory, gdy w telewizji nie ma już kompletnie co oglądać, tym bardziej że jest w nim (a przynajmniej w pilocie) dużo miłej dla oka akcji, choć nie zawsze logicznej, sensownej i dobrze zrealizowanej (vide wybuch na autostradzie). Oryginalny serial zdecydowanie byłby lepiej przyjęty przez publiczność, jednak ten bazujący na znanej od lat marce zwyczajnie nie spełnia oczekiwań, bo jak bardzo byśmy nie chcieli, nowego MacGyvera będziemy zawsze porównywać ze starym, mimo że produkcja z lat 80. zwyczajnie się już zestarzała. To może być gwoździem do trumny całej produkcji.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj