Historia rozpoczyna się kilka lat przed wydarzeniami tworzącymi główną fabułę – w jej preludium poznajemy pierwszych bohaterów wraz z opisem czasów, które nastały zaraz po I wojnie światowej. A te nie były przecież ani miłe, ani też bezpieczne, zwłaszcza dla sierot, którym rodziców zabrała kostucha. Możemy przez chwilę pochylić się nad losem kilku takich postaci.

Szybko jednak zostawiamy ledwo poznane dzieci, by przenieść się w czasy nieco późniejsze i poznać kolejnych bohaterów opowieści. Pojawia się wojna domowa, szpiedzy umierający w dość niesamowitych okolicznościach, a potem wszystko trafia szlag. Mająca ogromny potencjał Mroczna geneza, zamiast zaserwować nam doskonałe, interesujące rozwinięcie, zaczyna przynudzać.

Większość postaci jest raczej płytka, kiepsko rozpisana, taka "bez życia". Nawet agent brytyjskiego wywiadu, Raybould Marsh, główny bohater Mrocznej genezy, nie jest w stanie zatrzeć tego wrażenia, mimo że autor musiał włożył sporo pracy w to, by go stworzyć. Niezbyt dobrze, jak się zdaje, wypalił również pomysł na inne niż zazwyczaj postrzeganie magicznych mocy (jeśli w ogóle można mówić o czymś "zwyczajnym" w ich kontekście), ale to już trzeba ocenić samemu.

Zamysł, by dwie ścierające się ze sobą siły korzystały z metod, które z punktu widzenia ogólnie przyjętej moralności są nie do zaakceptowania, dodaje trochę pikanterii. Niewielu autorów w ten sposób pokazuje walkę z nazistowską Rzeszą. A przecież wszyscy wiemy, jak krwawa i bezpardonowa może być walka wywiadów "demokratycznych państw". Dlatego należy się książce kilka słów uznania, choćby i za to przedstawienie.

No ale fabuła... Fabuła jest niestety przewidywalna i niezbyt zaskakująca, a tajemnica, która wstrząsnąć miała pod koniec książki, tajemnicą nie jest od momentu, w którym się o niej wspomina. Nie żebym oczekiwał błyskawicznych zwrotów akcji (bo w nadmiarze to też zaczyna drażnić), ale mimo wszystko dobrze by było, gdyby choć raz czy dwa książka mogła zaskoczyć. Zdawałoby się, że w starciu wywiadów zaskoczenie odgrywać będzie jakąkolwiek rolę - niestety nic z tego.

Autor, choć nie zmarnował do końca tematu, który wybrał, mógł z książki zrobić doskonałą opowieść – tymczasem skończyło się na średniej jakości czytadle. Może drugi tom sprawi, że inaczej podejdę do lektury, ale Mroczą genezę polecić mogę tylko na deszczowe popołudnia, kiedy na szafce nie pozostaje już nic innego.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj