Od premiery pierwszego filmu z serii o małych agentach minęło już ponad 20 lat. Robert Rodriguez nie porzucił jednak swoich najmłodszych fanów i teraz prezentuje nam kolejną szpiegowską produkcję w nieco innym wydaniu. Oceniam Mali agenci: Armagedon.
Najnowsze dzieło Rodrigueza
Mali agenci: Armageddon jest rebootem jego własnej serii, odświeżającym historię o szpiegowskiej rodzinie. Fabularnie film nie różni się od swoich poprzedników. Mamy dużo futurystycznej technologii przypominającej zabawki dla dzieci oraz dwójkę młodych bohaterów, zmuszonych do uratowania bliskich, a przy okazji też świata. Tym razem poznajemy Torrezów: mamę Norę (Gina Rodriguez), tatę Terrenca (Zachary Levi), a także ich dzieci Patty (Everly Carganilla) i Tony’ego (Connor Esterson). Pojawia się dobrze znany schemat, w którym to agenci ukrywają w swoim domu coś bardzo potężnego (w tym przypadku jest to kod programu Armagedon, pozwalający zhakować każde urządzenie na świecie), jednak zostaje on wykradziony, a agenci pojmani. Rodzeństwu udaje się uciec do tajnej kryjówki, gdzie przygotowują się do kontrataku i misji ratowania swoich rodziców.
Dzieci, które wychowały się na pierwszych małych agentach (w tym ja), dzisiaj są już dorosłe. Niektórzy mogą obejrzeć nową wersję już z własnymi pociechami. Film nazwałbym połączeniem pierwszej i trzeciej części. Pierwsza odsłona cyklu była wprowadzeniem w fantastyczny świat młodocianych agentów, a trzecia przedstawiała grę komputerową jako narzędzie umożliwiające władzę nad światem. Tutaj otrzymujemy fuzję tych pomysłów i kompletny restart serii. Niestety Rodriguezowi nie wyszło to najlepiej. Scenariusz, który jest kalejdoskopem pomysłów wydobytych z wcześniejszych filmów, oferuje niewiele nowego czy fascynującego. Dzieci odkrywające, że ich rodzice są tajnymi agentami, wydają się postaciami, których przygody już dawno znamy. Nie umknęły mojej uwadze pewne celowe nawiązania do poprzednich odsłon, takie jak napisy na okularach czy też mały helikopter stojący w biurze agencji OSS. Jednak jest to w dalszym ciągu ten sam film co 20 lat temu, różni się jedynie aspektem wizualnym.
Właśnie kwestia wizualna jest tu niezwykle istotna. Moim zdaniem
Mali agenci: Armagedon wypadają blado przy pierwowzorze. Mam na myśli nie tylko efekty specjalne, lecz także scenerię. Całe otoczenie wydaje się sztuczne i oderwane od rzeczywistości. Granica między tym, co realne, a tym, co jest efektem pracy grafików, jest zbyt widoczna. Odbiera to jakikolwiek autentyzm, którego i tak jest już mało. Oczywiście, zrozumiałe jest, że twórcy starali się zbudować filmowy świat, który miał być barwny i fantastyczny. Miał przyciągać młodszych widzów. Jednak w erze, gdy kinematografia oferuje nam dzieła wizualne na najwyższym poziomie, wydaje się, że
Mali agenci: Armagedon prezentuje nam coś, co wygląda jak krok wstecz.
Pokuszę się o stwierdzenie, iż obsada jest równie dużym krokiem wstecz. W pierwszych częściach naszym małym agentom na ekranie towarzyszyli znani na całym świecie, popularni aktorzy, jak Antonio Banderas, Steve Buscemi, Sylvester Stallone i George Clooney. Teraz największym nazwiskiem w produkcji jest Zachary Levi, który zasłynął jako Shazam w produkcjach DC. Liczyłem także na ponowne pojawienie się Danny’ego Trejo w roli wujka Maczety, lecz niestety nie doczekałem się tej ikonicznej dla filmów Rodrigueza postaci.
Seria dostarczyła mi kiedyś wiele frajdy i była jedną z moich ulubionych. Przykro patrzeć, jak tak ciekawy i ekscytujący świat rozpada się za sprawą rebootu, który miał być ulepszeniem, a okazał się gorszy niż pierwowzór. Mali agenci powinni zostać małymi agentami w naszej pamięci, a Robert Rodriguez powinien przestać bawić się w szpiega i zakończyć serię na i tak już nie najlepszej trzeciej części.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h