Maniac wpuszcza widza do świata, który pozornie przypomina ten nasz, ale szybko objawia swoje różnice. Dysonans budzą szczegóły. Ludzie posługują się retro-futurystyczną technologią. Chodnikami jeżdżą małe roboty sprzątające. Istnieje instytucja akwizytorów, którzy deklamują klientowi reklamy w zamian za pokrycie kosztu zakupów. Co więcej, możesz sobie wynająć aktora, który będzie udawał twojego dobrego kumpla i napije się z tobą drinka. Przypomina mi to wizje z najlepszych filmów Yorgosa Lanthimosa. Te wszystkie smaczki sprawiają, że samo przebywanie w świecie przedstawionym utrzymuje uwagę i sprawiają frajdę. Gdyby odrzeć serial z tej otoczki, Maniac okazuje się intymną historią dwójki ludzi pogrążonych w traumie, którzy poddają się eksperymentowi mającemu ich z tej traumy uwolnić. Zdecydowana część serialu rozgrywa się w głowach głównych bohaterów. Maniac jest jak powieść szkatułkowa — duża historia mieści kilka pomniejszych historyjek. Ledwie poznajemy dziwaczny świat przedstawiony, a już go opuszczamy i przenosimy się do kolejnych światów, które mają swoje własne reguły i odrębną estetykę. W tym momencie serial nabiera nowej prędkości. W żadnej spośród przedstawionych wizji nie przebywamy na tyle długo, żeby w pełni się nią nasycić. Każda wyróżnia się od pozostałych i pozostawia po sobie mocne wspomnienie. To również świetny pretekst, żeby twórcy mogli sobie poszaleć z dowolnymi konwencjami, jakie tylko przyjdą im do głowy. Jest charakterne kino gangsterskie. Jest stylowa miniaturka w stylu noir. Jest epicka opowieść fantasy oraz wiele innych rzeczy, których nie chcę zdradzać, żeby nie psuć frajdy z ich odkrywania. Co najważniejsze, te wszystkie światy, do których trafia para głównych bohaterów, nie są sztuką dla sztuki i mają swoją istotną rolę w większej całości. Zaskakująco zgrabnie spajają się w jedną, dużą historię. Za ich pomocą, bohaterowie konfrontują się ze swoimi problemami i przechodzą przez kolejne fazy osobliwej terapii. Istotnym wabikiem, który przyciąga do Maniaca jest bezprecedensowy casting. W głównych rolach występują Emma Stone i Jonah Hill, a więc para aktorów z pierwszej ligi Hollywoodu. Trudno jednoznacznie oceniać występ obojga, skoro wcielają się w kilka różnych ról. Trudno wyobrazić sobie produkcję, która pozwalałaby się wykazać aż do tego stopnia, na tyle sposobów naraz. Nigdy nie sądziłem, że zobaczę Emmę Stone jako wojowniczą Elfkę! Maniac daje aktorom możliwość sprawdzenia się w kolażu przeróżnych konwencji. Zresztą gwiazdorska obsada tylko potwierdza filmową jakość Maniaca. To kolejna produkcja zacierająca granice między filmem a serialem i jestem przekonany, że świetnie prezentowałaby się na kinowym ekranie. Zdjęcia są piękne. Nawet plany fantasy spokojnie obroniłyby się w jakimś kinowym filmie ze wcale niemałym budżetem. Całość dopełnia hipnotyzująca ścieżka dźwiękowa Dana Romera, łącząca ambient z witalnymi instrumentami smyczkowymi. Zresztą świetnie działa w oderwaniu od obrazu i można jej posłuchać na Spotify. Od strony realizacji nie natknąłem się na jakiekolwiek ustępstwa czy kompromisy, zdradzające telewizyjny (netfliksowy) rodowód. Reżyserem całego widowiska jest Cary Fukunaga, który dał się już poznać po Beasts of No Nation i pierwszym sezonie True Detective, a obecnie pracuje nad 25. Jamesem Bondem. Maniac jest dobitnym przykładem, że reżyser odnajdzie się w dowolnej estetyce, a Bonda w jego wydaniu warto oczekiwać z żywym zainteresowaniem. Chciałbym powiedzieć, że serial skoncentrował się na tej jakże efektownej terapii głównych bohaterów, przedstawił ich przemianę i na tym poprzestał. Niestety, twórcy dołożyli jeszcze wątek zespołu naukowców. Drażniło mnie, ilekroć ten odwracał moją uwagę od bohaterów Emmy Stone i Jonah Hilla. Miałem nadzieję, że mi to wynagrodzi i zaprowadzi historię w jakieś interesujące rejony, ale nie — dociera do końca bez puenty, która usprawiedliwiałaby cały czas poświęcony naukowcom. Maniac jest psychologiczną epopeją, konglomeratem wielu ciekawych historii, ale jako science fiction daje ciała i nie wnosi niczego ciekawego. Ot, fajnie było znowu zobaczyć Sonoyę Mizuno, ale Ex Machina to to nie jest. Niemniej Maniac wcale nie musi być Ex Machiną i wziął na swoje barki trochę za wiele. Od strony realizacji, zawiesza poprzeczkę na wysokości księżyca. Od czasu pierwszych odcinków Legion, żaden serial nie dostarczył mi tak wysublimowanych wrażeń estetycznych. Choćby dla nich warto zdecydować się na seans. Nie wspomniałem o groteskowym humorze i dozie autoironii, ratującej słabszy wątek science fiction.
Fani Emmy Stone i Johah Hilla powinni zawiesić oglądanie jakikolwiek innych serialu i czym prędzej zobaczyć ich brawurowy występ. Obawiałem się wydmuszki, tworu przeintelektualizowanego i przerostu formy nad treścią, ale zostałem pozytywnie zaskoczony — monumentalna forma znajduje swoje uzasadnienie w kontekście historii i za to Fukunadze i spółce należą się gromkie brawa. Serial jest przystępny, zabawny, pełen tonalnych zwrotów, które nie pozwalają na znużenie. Co zabawne, o ile tej formy jest w sam raz, osobiście usunąłbym nieco treści, która niepotrzebnie odwraca uwagę od tego, co w Maniacu najlepsze.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj