Never Gonna Give You Up
Scenarzyści postanowili zaserwować nam zupełnie nową historię, a jej początki są... zaskakująco niewinne. Star-Lord, Gamora, Drax, Rocket i Groot zostają przyłapani przez Nova Corps na szmuglowaniu nielegalnego towaru, w wyniku czego zostaje nałożona na nich kara finansowa. Grupa decyduje się na zdobycie tej kwoty, ale jak możecie się domyślić, nie planują zrobić tego w sposób ani bezpieczny, ani też zgodny z międzygalaktycznym prawem. Sprawy ponownie nie idą po ich myśli i wplątują się oni w jeszcze większe tarapaty. To zarazem początek znaczni poważniejszej intrygi, na której drugim końcu stoi niejaki Wielki Unifikator Raker i jego Powszechny Kościół Prawdy. Historia rozkręca się powoli. Dopiero po kilku rozdziałach dowiadujemy się co tak naprawdę zagraża nie tylko bohaterom, ale też losom wszechświata. Nie oznacza to natomiast, że wcześniej nic się nie dzieje. Od samego początku twórcy wsadzają nas na szaloną karuzelę akcji, humoru i zabawnych, słownych utarczek między Strażnikami. Czuć między nimi ogromną chemię, która była też dużym atutem filmów z Kinowego Uniwersum Marvela. Bohaterowie regularnie z siebie żartują, rzucają w siebie obelgami i niejednokrotnie mocno ze sobą kłócą, ale jednocześnie czuć, że są gotowi, by wskoczyć za sobą w ogień. Odniosłem zresztą wrażenie, że choć mamy do czynienia z innym uniwersum, to MCU stanowiło dla twórców mocną inspirację: herosi pod kątem charakteru mocno przypominają swoje filmowe odpowiedniki, a i aktorzy głosowi miejscami brzmią naprawdę podobnie do tego, co słyszeliśmy w kinach. Mogłoby się wydawać, że po tylu komiksach, filmach i serialach, zadziwienie odbiorcy jest w zasadzie niemożliwe. Mimo tego opowieść w grze w paru momentach zdołała wziąć mnie z zaskoczenia, a scenarzyści w umiejętny sposób lawirują fabularnym tonem, tak, by nie przeważył on w żadną stronę. Dzięki temu nie mamy do czynienia z niekończącym się festiwalem dowcipu i szalonej akcji, bo są one sporadycznie przerywane nieco poważniejszymi scenami. Dużym atutem jest obecność mniej i bardziej znanych postaci komiksowych, takich jak chociażby Cosmo, który kradnie każdą scenę, w której się pojawia. Nie brak też znanych planet i miejscówek oraz naprawdę licznych easter eggów, z których część rzucana jest nam prosto w twarz, a inne są dużo bardziej subtelne i poukrywane. Strażnicy Galaktyki od Eidos Montreal to prawdziwa gratka dla fanów komiksów Marvela. Z przedpremierowych zwiastunów, wideo z rozgrywki i screenów trudno było wywnioskować, czym tak naprawdę będzie Marvel's Guardians of the Galaxy. Po spędzeniu z grą kilkunastu godzin wszystko stało się jasne. To trzecioosobowa, przygodowa gra akcji z mocno narracyjnym zacięciem i liniowymi lokacjami, która w różnych proporcjach miesza ze sobą sceny nastawione na fabularną ekspozycję, walkę, proste zagadki logiczne i mocno ograniczoną eksplorację. Przez zdecydowaną większość czasu przemierzamy korytarze, które prowadzą nas z punktu A do punktu B, ewentualnie raz na jakiś czas natrafimy na bardziej lub mniej oczywistą odnogę prowadzącą do ukrytej znajdźki w postaci materiałów czy strojów. Po ostatnich latach, które przyzwyczaiły graczy do ogromnych otwartych światów i stale ewoluujących gier-usług, w taki tytuł gra się naprawdę dobrze!Hit Me With Your Best Shot
System walki na materiałach marketingowych wyglądał na bardzo chaotyczny i toporny. W grze na szczęście wypada on dużo lepiej, choć zdecydowanie trzeba do niego przywyknąć. W największym skrócie pojedynki przypominają trochę to, co można było znaleźć na przykład w Final Fantasy XV. Bezpośrednio kontrolujemy tylko Star-Lorda, a reszcie towarzyszy możemy wydawać polecenia: kazać im używać określonych umiejętności czy wykorzystywać elementy otoczenia do przechylenia szali zwycięstwa na naszą stronę. Sam Peter Quill oczywiście również bezbronny nie jest: zasypuje wrogów seriami pocisków ze swoich blasterów, wykorzystuje odrzutowe buty do szybowania nad polem bitwy i uników, a także może skorzystać ze specjalnej amunicji nasyconej mocą żywiołów. To ostatnie jest bardzo pomocne, bo niektórzy wrogowie są szczególnie podatni na określone żywioły. Po napełnieniu specjalnego paska jesteśmy w stanie ich ogłuszyć i przez chwilę zadawać znacznie więcej obrażeń. Do tego dochodzi też aktywne przeładowane (podobne rozwiązanie stosowane jest od lat w serii Gears of War), pozwalające szybciej uzupełnić amunicję, ciosy w zwarciu oraz efektowne finishery. Całość dopełnia ruch ostateczny, czyli Zbiórka. Po jej odpaleniu Star-Lord zwołuje kompanów, wysłuchuje ich, a następnie wybiera jedną z dwóch odpowiedzi. Jeśli wybierzemy właściwą, to bohater zaserwuje towarzyszom gadkę motywacyjną, której nie powstydziliby się popularni, internetowi coachowie. Efektem tego jest wstąpienie nowych sił w Strażników, dzięki czemu jeszcze efektywniej będą eliminować zastępy wrogów. Nie zabrakło również rozwoju postaci. Zdobywanie kolejnych poziomów to możliwość odblokowywania dodatkowych umiejętności, a poza tym możemy też wykorzystać technologiczną smykałkę Rocketa, by ten stworzył Star-Lordowi ulepszenia z wszędobylskiego, kosmicznego złomu. Wbrew pozorom walki nie ma jednak tak wiele, jak można byłoby się tego spodziewać. Dość powiedzieć, że znajdziemy tu rozdział, w którym... nie wystrzelimy ani jednego pocisku. Równie dużo miejsca znaleziono dla scen nastawionych wyłącznie na poznawanie fabuły czy pogłębianie relacji między bohaterami. I zdecydowanie był to dobry krok, bo dzięki temu nie czujemy przesytu żadną z tych rzeczy, przez co wręcz nie sposób się nudzić. Co ciekawe, znalazło się nawet miejsce dla wyborów moralnych rodem z gier studia Telltale. W pewnych momentach Star-Lord musi podejmować decyzje, z których część wpłynie wyłącznie na przebieg późniejszego dialogu, ale niektóre mają dalej idące konsekwencje. Nie jest to może tak rozbudowane, jak w pełnoprawnych produkcjach z gatunku RPG, ale to miły i całkiem zgrabnie wpleciony w całość dodatek. Przy okazji sprawia on, że i tak dość długa już kampania (jej przejście zajmie około 12-16 godzin na domyślnym poziomie trudności) może zyskać drugie życie: sam z chęcią przejdę ją ponownie, tym razem wybierając inne fabularne ścieżki. Wizualna strona Marvel's Guardians of the Galaxy trzyma naprawdę wysoki poziom. Modele postaci wykonane są z dbałością o detale, choć do twarzy wyraźnie różniących się od tych z MCU trzeba się przyzwyczaić. Lokacje zwiedzane przez naszą wesołą gromadkę również potrafią zachwycić. Są one zróżnicowane, bardzo kolorowe i pełne różnego rodzaju efektów: od groźnych burz na Seknarf Nine, aż po neony rozświetlające mroki Knowhere. Od czasu do czasu zdarzają się co prawda pewne wizualne wpadki czy nieco pokraczne animacje, ale to raczej drobnostki, które mniej spostrzegawczy gracze prawdopodobnie i tak przegapią. Na PC gra wykorzystuje do granic możliwości zarówno Ray Tracing jak i DLSS 2.0. Nie ma co ukrywać, zieloni zrobili gigantyczne postępy jeśli chodzi o implementację swoich nowych funkcji o ile jeszcze przy serii 20XX śledzenie promieni i wirtualny upscaling można było uznać za gimmick, tak w obecnej chwili jest to już must-have, jeśli chcemy w pełni doświadczyć wizualnego piękna...Turn Up the Radio
Jeszcze lepsze wrażenie robi udźwiękowienie. Ścieżka dźwiękowa składa się z dwóch części: utworów przygotowanych specjalnie na potrzeby gry oraz klasyków popu, rocka i metalu z lat 80. Te pierwsze doskonale podkreślają wagę wydarzeń prezentowanych w kluczowych dla fabuły scenach, drugie zaś świetnie sprawdzają się podczas luźniejszych fragmentów z iście teledyskowym montażem oraz oczywiście podczas walki. Odpalenie Zbiórki, a później eliminowanie wrogów przy akompaniamencie "Final Countdown" czy "Never Gonna Give You Up" jest czymś, co nie nudzi się nawet po wielu godzinach! No i mamy również kawałki fikcyjnej grupy Star-Lord, które rzeczywiście brzmią tak, jakby faktycznie powstały te 30-40 lat temu.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj