W wyniku pewnych anomalii czasoprzestrzennych moce Kapitan Marvel (Brie Larson), Ms. Marvel (Iman Vellani) i Kapitan Rambeau (Teyonah Parris) zostały połączone. Za każdym razem, gdy któraś z bohaterek postanawia wykorzystać swoje zdolności, dochodzi do teleportacyjnej zamiany miejsc. A wszystko dzieje się w momencie, gdy Kree postanawiają odbudować swoje podupadające imperium. Nie będę Was czarować, w MCU po Avengers: Koniec gry zabrakło pomysłów na fajne historie i kierunek całej serii. Raz na jakiś czas coś im się uda (np. Loki), ale nie da się już ukryć, że twórcy są totalnie zagubieni. W Marvels praktycznie nic nie gra, a całość przypomina produkcję, która mogłaby zostać od razu udostępniona na platformie streamingowej lub DVD. No ale zacznijmy od początku. Dostajemy tutaj niby trzy równoprawne bohaterki, Kamalę Khan, Carol Danvers i Monicę Rambeau, które mają podobne moce. Problem w tym, że autorki scenariusza – Megan McDonnell i Nia DaCosta – kompletnie nie wiedziały, co z tym wszystkim zrobić i jak wykorzystać trzy silne postacie. Można też odnieść wrażenie, że nie za bardzo chciało im się nadrabiać poprzednie produkcje MCU z udziałem bohaterów, których miały do dyspozycji, więc stworzyły ich na nowo. Dlatego też Kapitan Marvel zachowuje się zupełnie inaczej niż w swoim solowym filmie czy w przygodach Avengers, a Nick Fury… no cóż. Po silnym mężczyźnie z poprzednich produkcji nie ma już śladu. Samuel L Jackson gra po prostu samego siebie. Niestety metryki nie da się oszukać (aktor ma już 74 lata), dlatego w scenach akcji występuje w pozycji siedzącej. Co jakiś czas przeskakuje z jednego fotela na drugi. Nawet w Tajnej inwazji był on bardziej ruchliwy. Do tego dochodzi Monica Rambeau, która tak naprawdę jest zbędna w tej fabule. Można byłoby ją zastąpić randomowym naukowcem, który objaśniłby nam, co się dzieje. Teyonah Parris nie miała możliwości się wykazać. I to nie jest jej wina, po prostu na kartach scenariusza nic dla niej nie ma. Jej postać od początku jest na siłę wciskana do tego świata. Może w Kapitan Marvel nie było to tak mocno widoczne, ale w WandaVision już tak. Teraz to wrażenie jeszcze bardziej się nasila. Do tego dochodzi jeszcze tragicznie napisana i jeszcze gorzej zagrana postać głównej antagonistki Dar-Benn. Zawe Ashton okropnie się w tej roli męczy i nie intryguje widza. To przykre, bo w poprzednich filmach czarne charaktery potrafiły jakoś uzasadnić swoje motywacje – ich działania może były złe, ale u ich podłoża leżały dobre pobudki. I tu niby też tak jest, ale sposób ukazania problemu jest kuriozalny i przez to kompletnie nieangażujący. Los zarówno tej bohaterki, jak i całej planety Kree był mi obojętny – zresztą jak wszystkich w tym filmie.   Film przed totalną klapą broni jedynie Iman Vellani i jej Ms. Marvel. Potencjał komediowy bohaterki i jej rodziny poznaliśmy już w serialu, a tu jest cudownie rozwijany. Widz momentalnie kupuje Kamalę Khan i jej fanowskie zauroczenie (przechodzące czasami w fanatyzm) Kapitan Marvel. Jest to jedyny wątek w produkcji, który szczerze bawi i w którym czuć jakieś emocje.
Marvel
+28 więcej
Marvels to film bez żadnej stawki, bez ciekawego czarnego charakteru i kompletnie bez znaczenia dla dalszego losu MCU. Równie dobrze mógłby to być dodatkowy odcinek serialu Disney+ Ms Marvel i nikt by nie zauważył różnicy. Nie mogło być inaczej, skoro scenariusz powierzono osobie, która w swoim CV ma jedynie dwa odcinki WandaVision. Brak pomysłu na poprowadzenie fabuły jest widoczny praktycznie od samego początku. Jakby scenarzystki utknęły na motywie zamiany miejsc podczas aktywacji mocy i myślały, że to widzom wystarczy. No nie wystarczy. Można odnieść wrażenie, że reżyserka i scenarzystka Nia DaCosta nieudolnie starała się podrobić Strażników Galaktyki Gunna, wprowadzając nowe planety i rasy. Niestety nie ma ona tego genialnego poczucia humoru – widać to na planecie, w której mieszkańcy komunikują się ze sobą tylko w formie śpiewu. Te sceny wyglądają tak, jakby zostały zaczerpnięte z jakiejś produkcji Bollywood. Zamiast salwy śmiechu wywołało to u mnie ogromne zażenowanie. I nawet pojawienie się Seo-Joon Parka z Parasite nie pomogło. Nowa produkcja Marvela wypada tragicznie pod względem wizualnym. Wszystko rozgrywa się w kilku dość ciasnych pomieszczeniach statków. Nawet finałowa walka zamknięta jest na jednej ciemnej platformie. Jeśli więc liczycie na jakieś wizualne fajerwerki, to możecie o nich zapomnieć. Widać, że film powstawał szybko, więc nie było czasu na tworzenie wymyślanych efektów specjalnych czy ciekawych wnętrz. Jest to jak na razie najtańsza i najuboższa pod względem wizualnym produkcja MCU. Nie ma tu ani jednej lokacji, która mogłaby nas zachwycić. Kevin Feige chyba zdaje sobie sprawę, że jego imperium trzęsie się w posadach, a kolejne produkcje coraz mniej obchodzą fanów. Po raz pierwszy w historii w zwiastunie zostały użyte fragmenty sceny po napisach. Kiedyś to była najbardziej skrywana tajemnica. To pokazuje desperację kinowego Marvela.   Marvels to totalne rozczarowanie i już nawet nie dzwonek, a syrena alarmowa dla Feigego i jego ekipy. Jeśli nie zaczną przykładać się do scenariuszy, a wciąż stawiać na coś, co równie dobrze mogłoby zostać napisane przez AI, to stracą wszystkich fanów. Kino superbohaterskie znów stanie się cringe’ową rozrywką dla niewielkiej grupy widzów.   P.S. Są dwie sceny po napisach. Pierwsza dość istotna dla dalszego rozwoju MCU. Druga to zaledwie kilka dźwięków bez obrazu, które nie mają kompletnie żadnego znaczenia, więc nie ma sensu na nią czekać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj