Zacznę od refleksji. Mając za sobą pierwszą, drugą i trzecią część „Mass Effect”, wcielając się trzykrotnie w Johna Shepharda i zgłębiając fantastyczny scenariusz gry przygotowany przez BioWare, pod koniec zaczął ogarniać mnie smutek. Fabularne rozłożenie wszystkich wątków na trzy części, rozwój bohaterów i w końcu niesamowite zakończenie wykonane zostało w iście Hollywoodzkim stylu. Dlatego szkoda, że obecnie powstaje tak mało seriali dziejących się w kosmosie, które mogłyby opowiadać tak świetną historię, jaką wymyślili scenarzyści BioWare. Trzy części „Mass Effect” mogłyby funkcjonować jako scenariusze do trzech sezonów produkcji np. stacji Syfy.

Od premiery pierwszej części „Mass Effect” minęło prawie pięć lat i już teraz należy Bioware złożyć ogromny hołd. Dzięki tej produkcji gatunek gier action RPG dziejących się w kosmosie odżył w niespodziewany sposób. Pierwsza i druga część zgodnie uznane zostały najlepszymi grami w latach, w których powstały i z całą odpowiedzialnością dziś mogę przyznać, że trzecia część „Mass Effect” to murowany kandydat do gry roku 2012. „Trójka” to najbardziej dopracowana i najlepsza odsłona całej trylogii. Jeśli ktoś Shepardowi może zagrozić, to jedynie „Grand Theft Auto 5”, ale mało prawdopodobne, by premiera gry Rockstara odbyła się jesienią.

[image-browser playlist="604024" suggest=""]

S.O.S. TU ZIEMIA, S.O.S.

O ile w pierwszej i drugiej części „Mass Effect”, zwiedzaliśmy mnóstwo interesujących planet na czele z Cytadelą i Omegą, tak w trójce najważniejsza jest Ziemia. To ona zostaje zaatakowana przez Żniwiarzy, ale nie tylko. Pradawna rasa istot, która co 50 tys. lat „czyści” wszechświat ze wszelkiego życia, atakuje również inne planety i układy słoneczne. Zagrożenie o którym mówiono w pierwszej i drugiej części gry, obecne jest tak naprawdę dopiero teraz. Dla tych, którzy jakimś cudem nie mieli okazji grać w poprzednie odsłony „Mass Effect” szybkie przypomnienie. Wcielamy się w Komandor/a Shepard/a (płeć do wyboru), który zdając sobie sprawę z zagrożenia, jakie niosą Żniwiarze, postanowił zacząć przeciwdziałać. W pierwszej części gry skupiliśmy się na zniszczeniu gethów i Suwerena, z kolei w drugiej naszym przeciwnikiem byli Zbieracze. Działania podjęte w poprzednich częściach na wiele się nie zdały. Żniwiarze tylko wzmocnili swoją aktywność, a na główny cel obrali sobie Ziemię, gdzie rozpoczyna się akcja finału trylogii.

Po krótkim wprowadzeniu, natychmiast zostajemy rzuceni w wir wydarzeń, bo atak na Ziemię rozpoczyna się szybciej, niż można się było spodziewać. Natychmiast poznajemy nowych bohaterów, a jednocześnie dołączają do nas stare twarze z odmienioną, niezwykle seksowną Ashley (wygląda jak Anna Wendzikowska, dziennikarka stacji TVN). Jej obecność jest jednak zależna od wyborów na samym początku gry. Jeśli nie zaimportujemy save’a z poprzedniej części gry, będziemy musieli wybrać, kto z bohaterów był ofiarą w poprzednich odsłonach. Importowanie save’a z „dwójki” ma sens, biorąc pod uwagę wybory, jakich gracz dokonał w poprzednim „Mass Effect”. Dodatkowym tego plusem jest znacznie bardziej rozwinięta postać Sheparda. Tuż przed rozpoczęciem rozgrywki zostaniemy jeszcze poproszeni o określenie stylu gry. Dostępne są trzy: akcja, fabuła i RPG. Ta pierwsza przeobraża „Mass Effect” w klasyczną strzelankę, gdzie nie musimy przejmować się rozwojem postaci i fabularnymi decyzjami. Przeciwieństwem jest „fabuła”, gdzie pojedynki z przeciwnikiem ograniczone są do minimum, liczy się wyłącznie opowieść. RPG to połączenie obu trybów razem ze szczegółowym rozwojem bohatera.

[image-browser playlist="604025" suggest=""]

SIŁA W SOJUSZACH

Tak jak w drugiej części „Mass Effect” musieliśmy zebrać drużynę na ostateczne starcie ze Zbieraczami, tak w „trójce” najważniejsze są sojusze. Mamy rok 2149, poza Ziemią istnieje masa innych planet, układów słonecznych i ras, które atakiem Żniwiarzy zagrożone są w taki sam sposób. Mamy więc Krogan, Salarian, Turian, Asari i wiele innych. Pomóc chcą również (oczywiście nie za darmo) tajemnicze organizacje przestępcze, a ważną rolę odgrywa znany z „dwójki” Cerberus. Tak, Człowiek Iluzja powraca i w całej fabule odgrywa bardzo istotną rolę.

Cały „bajer” w tworzeniu sojuszy polega na tym, że rasy zbytnio za sobą nie przepadają. Shepard musi wykonywać dla nich rozmaite zadania, by zdobyć zaufanie i móc liczyć na pomoc w walce ze Żniwiarzami. Dzięki temu rośnie pasek siły zbrojnej, który możemy obserwować w nowym pomieszczeniu na statku Normandia. Zwiększa się on wraz z postępami w fabule i decyzjami, jakie podejmujemy. Statek został nieco przebudowany, zmienił się układ kilku pomieszczeń, a niektóre biura mają nowych właścicieli (np. w biurze Mirandy Lawson stacjonuje Liara T’soni). Oczywiście nikomu nie polecam zbyt szybkiego powrotu na Ziemię (chyba że przygodę chce zakończyć w szybki sposób). Aby z „Mass Effect” czerpać pełną radość i mieć jakiekolwiek szanse w walce ze Żniwiarzami, trzeba wykonać wszystkie misje główne i wiele zadań pobocznych. A ich różnorodność i ilość jest całkiem spora.

[image-browser playlist="604026" suggest=""]

PRIORYTETY I... CERBERUS

Liczba zadań głównych i pobocznych, a także ilość planet, jakie zwiedzimy jest całkiem spora. Pod tym względem „trójka” jest jeszcze bardziej rozbudowana od swoich poprzedniczek. Questów pojawia się całkiem sporo. Najważniejsze, kluczowe dla fabuły i popychające ją naprzód, oznaczone są jako „priorytet”. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by odstawić je na późniejszy czas i zająć się innymi zadaniami. Niektóre z nich są błahe, jak odnalezienie surowca na jednej z planet i dostarczenie go do jednego z ambasadorów na cytadeli. Pojawiają się też misje ratownicze, gdzie pierwsze skrzypce gra Cerberus i to z jego żołnierzami musimy sobie radzić.

Twórcy za wszelką cenę starali się tak urozmaicić misje, by poza wątkiem głównym, dało się z tej gry wyciągnąć maksimum. Rozmaite planety odwiedzamy również w nieco innych celach, takich jak np. wizyta w szpitalu u jednego z członków naszej drużyny lub spotkanie z dawną przyjaciółką. Jest wtedy czas na wytchnienie i zgłębianie świetnie napisanej historii.

[image-browser playlist="604027" suggest=""]

Jeśli ktoś wątpi w ogrom prac włożonych w „Mass Effect 3”, niech spojrzy tylko na poziom dialogów. Cieszy, że EA Polska w końcu zrezygnowała z dubbingowania gry, skupiając całą swoją uwagę na napisach. Bo jednym z podstawowych atutów gry jest "wgryzanie się" w fabułę przy pomocy świetnie napisanych i nagranych dialogów. W grze jest ich cała masa. Mowa tutaj nie tylko o rozmowach w trakcie misji, ale też poza nimi. Świat gry żyje, nieraz zdarzało mi się odwiedzając Cytadelę przysłuchiwać się kłótni dwóch osób, a gra od razu dała mi wybór, by poprzeć jednego albo drugiego.

EMOCJONALNY DÓŁ

Podejmowanie wyborów w „Mass Effect” było jedną z wizytówek serii. O ile jednak w poprzednich częściach dawało się z nimi żyć, tak w trójce dokonane przez nas wybory mają nieraz tragiczne konsekwencje. Gra stawia nas przed decyzjami, które ciężko przełknąć. Bez względu na to, co zdecydujemy i tak będziemy żałować. W ten sposób produkcja niesamowicie oddziałuje na emocje i wpycha gracza w moralny dół. Oczywiście ścieżki, jakimi możemy podążać są różne. Trudno mieć skrupuły, gdy wykonanie misji i przekonanie jednej z frakcji do pomocy w walce ze Żniwiarzami zależy od wkurzającego generała, który w nosie ma interes ludzkości. Decyzja jest dosyć prosta i polega na szybkiej „eliminacji” problemu. Co innego, gdy przyjdzie nam zdecydować o losie całej planety na rzecz jednego sojuszu, niezwykle potrzebnego przy odbiciu Ziemi. A bywa i jeszcze gorzej, np. gdy musimy zdecydować o życiu jednego z dwóch bohaterów, którzy towarzyszyli nam w całej historii niemal od samego początku.

[image-browser playlist="604028" suggest=""]

OPRAWA CIESZY OKO I UCHO

W „trójkę” grałem na PC i odczułem wyraźny wzrost jakości grafiki w porównaniu z poprzednią częścią. Tekstury są jeszcze ładniejsze, bardziej dopracowane, czuć postęp, mimo tego, że silnik pozostał ten sam. Na konsolach już tak kolorowo nie jest, bo gra wygląda zauważalnie słabiej przez optymalizację. Od razu warto jednak zaznaczyć, że na PC gra jest bardzo dobrze zoptymalizowana. Wysokie detale nie stanowiły dla mojego średniej klasy komputera zbyt dużej przeszkody.

Wspomniane już wcześniej napisy podczas dialogów przygotowane zostały bardzo dobrze. Nie dostrzegłem żadnych błędów. Świetny klimat buduje za to muzyka. Przyznaję – rozkręca się wolno, ale świetnie akcentuje, jak poważna jest misja głównego bohatera. Nie jest zbyt natarczywa, robi bardziej za tło w szybkich „strzelankowych” sekwencjach. Wzbudza emocję i wzrusza w miejscach, gdzie powinna. Głosy aktorów dopasowane zostały perfekcyjnie. W obsadzie mamy niemal same gwiazdy, takie jak Lance Henriksen (admirał Hackett), Martin Sheen (Człowiek Iluzja), Seth Green (Joker), Tricia Hellfer (EDI), Yvonne Strahovski (Miranda) czy Carrie-Anne Moss (Aria).

[image-browser playlist="604029" suggest=""]

MECHANIKA BEZ ZMIAN

Ta nie zmieniła się w porównaniu do poprzednich odsłon. Nadal mamy widok z trzeciej osoby, dostępna jest aktywna pauza, która pomaga wybierać uzbrojenie, czy używać mocy biotycznych. Bronie możemy modyfikować, dodając przydatne gadżety typu lepsza luneta w karabinie snajperskim. Samo RPG jest dosyć uproszczone. Zbieramy punkty doświadczenia, awansujemy na kolejne poziomy i wykupujemy/ulepszamy dostępne moce lub rodzaje amunicji. Nowością są granaty i walka wręcz przydatna przy eksterminacji zombie. Dodatkową atrakcją podczas walki jest użycie specjalnego mecha, dzięki któremu można osiągnąć sporą przewagę na polu bitwy.

Nasze decyzje, a nawet sposób, w jaki się wypowiadamy/rozmawiamy wpływają na osobowość bohatera. Efektem tego jest otwarcie nowych ścieżek dialogowych, dzięki którym Shepard może popisać się empatią lub agresją. Podobnie jak w poprzednich częściach, empatię lub agresję możemy używać również podczas samych scenek, gdy na ekranie pojawia się specjalna ikonka.

WSPÓŁPRACUJMY

Coop, czyli tryb współpracy! Odważna decyzja Bioware, ale zrealizowana perfekcyjnie. Teoretycznie multi nie ma żadnego związku z singlem. Praktycznie z kolei, gdy nabijemy maksymalny, dwudziesty poziom doświadczenia, zaczynamy liczyć się jako siłą bojowa w walce ze Żniwiarzami. Do tego droga jednak daleka. Sama mechanika jest bardzo prosta. Wybieramy klasę postaci, rasę, dobieramy uzbrojenie i razem z trzema kolegami (lub koleżankami) ruszamy do walki o przetrwanie, która polega bowiem na tym, by przeżyć 10 fal atakujących nas przeciwników (np. żołnierzy Cerberusa), aby później móc ewakuować się z mapy. Czas jednej rundy nie jest długi, ale radości może przysporzyć sporo. Szczególnie dlatego, że co jakiś czas pojawiają się niewielkie zadanka, które dodatkowo urozmaicają szybką wymianę ognia z przeciwnikiem.

[image-browser playlist="604030" suggest=""]

IDEAŁ

„Mass Effect 3” to ideał. Bioware pokazało, że trylogie w grach komputerowych nie muszą być nudne, a sequele potrafią znacznie przewyższyć swojego poprzednika. Błędów nie wymieniam, bo ich po prostu nie dostrzegłem. Zakończenie? Po pierwsze – jest ich kilka. Bez względu na wszystko, ja jestem umiarkowanie usatysfakcjonowany. Problem pojawił się jednak później, godzinę albo dwie po odejściu od komputera. W głowie pojawiła się jedna, prosta, jakże smutna i dobijająca myśl: Bioware – czy to już koniec? Proszę, nie…

A „Mass Effect 3” polecam każdemu. Pozycja obowiązkowa!

Ocena: 10/10

PLUSY:
+ mistrzowski scenariusz, zapewniający ponad 20 godzin zgłębiania wyjątkowej historii

+ genialne dialogi

+ epickie zakończenie, po którym trudno się pozbierać

+ emocje towarzyszące każdej godzinie spędzonej przy grze i rosnące wraz ze zbliżaniem się do końca

+ gra wyborów i zmaganie się z ich konsekwencjami

+ całkiem udany tryb współpracy

+ Ashley Williams

MINUSY:
-
zadania poboczne mogłyby być trochę bardziej urozmaicone

- że co? To ma być koniec „Mass Effect”? :(

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj