Oglądając kolejne epizody Revolution w głowie przewijają mi się dwie myśli: "jaki ten serial jest słaby" i "po co tracę na niego czas". Sięgając pamięcią wstecz przypominam sobie przynajmniej kilka niezłych seriali dramatycznych stacji NBC, które były od Revolution o klasę lepsze, a i tak zostały błyskawicznie anulowane. Tymczasem nowy projekt Kripke i Abramsa ma przed sobą obiecująca przyszłość, przynajmniej do końca zamówionego niedawno drugiego sezonu. Pytanie tylko: po co? Fabularnie już teraz możemy sobie "dopowiedzieć", co wydarzy się w kolejnych odcinkach czy też w finale pierwszej serii. Scenariusze kolejnych epizodów nie zaskakują, a niedawne obietnice twórców można włożyć między bajki.
"The Love Boat" to kolejny rozdział pojedynku pomiędzy zimnym, sprytnym i topiącym smutki w alkoholu Milesem Mathesonem a zmieniającym pracodawców jak rękawiczki Tomem Nevillem, który stał się jednym z oficerów dowodzących wojskami Federacji Georgii (co niejako zmusiło obu bohaterów do współpracy). Oczywiście pojedynek między panami wypada traktować z przymrużeniem oka, bo jak zwykle skończyło się na wielokrotnym celowaniu do siebie z pistoletów prosto w głowię i wypowiadaniu swoich własnych żądań. Mimo że większość scen między nimi wypadała bardziej komicznie niż dramatycznie, docenić należy Esposito, który jako jedyny potrafił wykreować nietuzinkowego bohatera, dzięki czemu wzbudza u widza zainteresowanie.
[image-browser playlist="591750" suggest=""]
©2013 NBC
Sam pomysł na odcinek, czyli Monroe tworzący wąglika, przechwycenie, a następnie uwolnienie naukowca pragnącego wrócić do swojej rodziny, to jeden z najbardziej oklepanych wątków w całym sezonie. Scenariusz leży i kwiczy, takiego banału w telewizji amerykańskiej nie widziałem już dawno. Oczywiście kolejny raz w roli tej "dobrej" i "honorowej" wystąpiła Charlie. Nie mam już sił, by krytykować pomysł na tą bohaterkę i obsadzenie Tracy Spiridakos w jednej z głównych ról. Kolejne odcinki mówią same za siebie. Głupota goni głupotę również w wyprawie Aarona i Rachel. Gdy jeszcze niedawno zastanawialiśmy się, po co Pittman wybiera się na wycieczkę w nieznane, teraz otrzymaliśmy odpowiedź. Najlepiej zapamiętałem jednak scenę, w której zdołali bez szwanku rozprawić się z dwoma żołnierzami Generała Monroe, dodatkowo uzbrojonymi w shotguny. Zgrany duet, nie ma co!
Niektórzy twierdzą, że poziom Revolution po powrocie się podniósł, a serial nagle stał się znośny i warty oglądania. Większa ilość strzelania i mierzenia do siebie z broni nie definiuje dla mnie wzrostu poziomu produkcji stacji NBC. Nadal jest to produkcja uboga pod względem aktorskim i scenariuszowym, której nie da się brać na poważnie. Mając tak fantastyczny koncept na serial, jestem przekonany, że z Revolution można wyciągnąć znacznie więcej.