Mean Girls to nowa wersja filmu Wredne dziewczyny z 2004 roku. Fabuła skupia się na Cady Heron (Angourie Rice), nastolatce, która po zmianie miejsca zamieszkania przenosi się do nowej szkoły średniej. Tam usilnie próbuje wpasować się w towarzystwo, co nie jest łatwe – rówieśnicy łączą się w grupki, które nierzadko ze sobą rywalizują. Zatem decyzja o doborze przyjaciół może zaważyć na całym szkolnym życiu Cady. Za namową nowo poznanych Janis i Damiana, dziewczyna postanawia zbliżyć się do grupy Plastików – najbardziej popularnych dziewczyn w szkole, którym przewodzi licealna gwiazda, Regina George (w tej roli świetna Renee Rapp). Za kamerą stoją Arturo Perez oraz Samantha Jayne, a scenariusz napisała Tina Fey, która tworzyła również wersję z 2004 roku. Nowy film można już oglądać na ekranach polskich kin. O projekcie słychać było już od kilku lat, a jego twórcy od samego początku zapowiadali, że nowa wersja będzie musicalem. I tak jest w istocie, co słychać już od pierwszych minut – praktycznie co druga scena jest muzyczna, co pasuje do charakteru tej opowieści. Piosenki prowadzą całą historię, jednak nie można powiedzieć, by jakakolwiek z nich zapadała w pamięć na dłużej. Po seansie towarzyszy nam raczej ogólne wrażenie musicalowe, bez konkretnych dźwięków czy scen. Bohaterowie nowego filmu skupiają się raczej na śpiewie aniżeli na choreografiach czy scenach grupowych – taniec również się pojawia, ale w znacznie mniejszym natężeniu. Fabularnie cała historia przebiega bardzo przewidywalnym torem, wytyczonym już przez Wredne dziewczyny z 2004 roku. Twórcy jednak zdecydowali się na pewnego rodzaju uwspółcześnienia, by nadążyć za postępem technologicznym, jaki bez dwóch zdań dokonał się w ostatnim dwudziestoleciu. Nowi bohaterowie poruszają się w świecie wirtualnym i korzystają z mediów społecznościowych. Nawet styl ubierania się stanowi dowód na to, że mamy tu do czynienia z zupełnie inną epoką – jest to jak najbardziej uzasadnione fabularnie i potrzebne. Z drugiej jednak strony otrzymujemy olbrzymią dawkę sztuczności, a bohaterowie są tak stereotypowi, że bardziej już się nie da. Mamy tu wszystkie twisty i wątki z typowego kina młodzieżowego. Trudno, aby czymkolwiek to widza zaskoczyło, bo podobnych produkcji z gatunku teen drama jest na pęczki – wszystkie bazują na takich samych schematach, włącznie z reprezentowaniem absolutnie przerysowanej młodzieży, której prawdopodobnie nikt z nas nie widział w prawdziwym życiu. Pod względem aktorskim najbardziej wyróżnia się wspomniana już wcześniej Reneé Rapp – jej Regina George to postać charyzmatyczna i bardzo dobrze zagrana, zarówno w scenach mówionych, jak i śpiewanych. Dziewczyna dominuje na ekranie – i choć zawsze otacza ją grono koleżanek, żadna z nich się nie wyróżnia. To różnica względem pierwowzoru, ponieważ w filmie z 2004 roku całe trio (Rachel McAdams, Amanda Seyfried i Lacey Chabert) wyraźnie błyszczało na ekranie. Odtwórczyni głównej roli, Angourie Rice, wypada już nieco bladziej i nie przekonuje do siebie aż tak bardzo. Choć w obsadzie wszyscy są w podobnym wieku, chyba tylko w jej przypadku widać, że aktorka jest starsza niż postać, w którą się wciela. Wskazuje na to nie tyle sam wygląd, co jej zachowanie i pewnego rodzaju „sztywność”. W porównaniu z innymi bohaterami Rice jest raczej poważna i stonowana, przez co nie wzbudza większej sympatii. Na drugim planie mamy typowych bohaterów pobocznych, w tym dwójkę ekscentrycznych znajomych (Auli'i Cravalho i Jaquel Spivey) oraz sprowadzonego do roli rekwizytu szkolnego przystojniaka (Aaron Samuels), który do zagrania nie ma tu praktycznie nic. Wszystko to wpisuje się w ramy gatunku, nie proponując nic zaskakującego ani odkrywczego. Nie ma co ukrywać – Mean Girls przegrywają ze swoim pierwowzorem, jeśli chodzi o pozostanie w pamięci widza. Owszem, za sprawą samego gatunku i kwestiach technicznych film sprawia wrażenie wyrazistego, ma też parę energicznych scen tanecznych i śpiewanych, ale fabularnie nie wprowadza nic nowego – nic, na czym można byłoby zawiesić oko. Poza postacią Reginy George bohaterowie nie wykraczają powyżej przeciętnego poziomu, co z kolei sprawia, że szybko można o nich zapomnieć. Jedyną wartością, jaką ten film za sobą niesie, oraz tym, co sprawia, że po niego sięgamy, jest nostalgia. Jeżeli rozpatrywalibyśmy tę produkcję jako niezależną i odrębną, prawdopodobnie wyleciałaby nam z głowy zaraz po seansie – a to z powodu płaskich postaci, przewidywalnego scenariusza i niewyróżniających się piosenek. Ode mnie 5/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj