Mean Girls – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 15 marca 2024Mean Girls to nowy musical bazujący na filmie Wredne dziewczyny. Czego można spodziewać się po produkcji? Sprawdźmy.
Mean Girls to nowy musical bazujący na filmie Wredne dziewczyny. Czego można spodziewać się po produkcji? Sprawdźmy.
Mean Girls to nowa wersja filmu Wredne dziewczyny z 2004 roku. Fabuła skupia się na Cady Heron (Angourie Rice), nastolatce, która po zmianie miejsca zamieszkania przenosi się do nowej szkoły średniej. Tam usilnie próbuje wpasować się w towarzystwo, co nie jest łatwe – rówieśnicy łączą się w grupki, które nierzadko ze sobą rywalizują. Zatem decyzja o doborze przyjaciół może zaważyć na całym szkolnym życiu Cady. Za namową nowo poznanych Janis i Damiana, dziewczyna postanawia zbliżyć się do grupy Plastików – najbardziej popularnych dziewczyn w szkole, którym przewodzi licealna gwiazda, Regina George (w tej roli świetna Renee Rapp). Za kamerą stoją Arturo Perez oraz Samantha Jayne, a scenariusz napisała Tina Fey, która tworzyła również wersję z 2004 roku. Nowy film można już oglądać na ekranach polskich kin.
O projekcie słychać było już od kilku lat, a jego twórcy od samego początku zapowiadali, że nowa wersja będzie musicalem. I tak jest w istocie, co słychać już od pierwszych minut – praktycznie co druga scena jest muzyczna, co pasuje do charakteru tej opowieści. Piosenki prowadzą całą historię, jednak nie można powiedzieć, by jakakolwiek z nich zapadała w pamięć na dłużej. Po seansie towarzyszy nam raczej ogólne wrażenie musicalowe, bez konkretnych dźwięków czy scen. Bohaterowie nowego filmu skupiają się raczej na śpiewie aniżeli na choreografiach czy scenach grupowych – taniec również się pojawia, ale w znacznie mniejszym natężeniu.
Fabularnie cała historia przebiega bardzo przewidywalnym torem, wytyczonym już przez Wredne dziewczyny z 2004 roku. Twórcy jednak zdecydowali się na pewnego rodzaju uwspółcześnienia, by nadążyć za postępem technologicznym, jaki bez dwóch zdań dokonał się w ostatnim dwudziestoleciu. Nowi bohaterowie poruszają się w świecie wirtualnym i korzystają z mediów społecznościowych. Nawet styl ubierania się stanowi dowód na to, że mamy tu do czynienia z zupełnie inną epoką – jest to jak najbardziej uzasadnione fabularnie i potrzebne. Z drugiej jednak strony otrzymujemy olbrzymią dawkę sztuczności, a bohaterowie są tak stereotypowi, że bardziej już się nie da. Mamy tu wszystkie twisty i wątki z typowego kina młodzieżowego. Trudno, aby czymkolwiek to widza zaskoczyło, bo podobnych produkcji z gatunku teen drama jest na pęczki – wszystkie bazują na takich samych schematach, włącznie z reprezentowaniem absolutnie przerysowanej młodzieży, której prawdopodobnie nikt z nas nie widział w prawdziwym życiu.
Pod względem aktorskim najbardziej wyróżnia się wspomniana już wcześniej Reneé Rapp – jej Regina George to postać charyzmatyczna i bardzo dobrze zagrana, zarówno w scenach mówionych, jak i śpiewanych. Dziewczyna dominuje na ekranie – i choć zawsze otacza ją grono koleżanek, żadna z nich się nie wyróżnia. To różnica względem pierwowzoru, ponieważ w filmie z 2004 roku całe trio (Rachel McAdams, Amanda Seyfried i Lacey Chabert) wyraźnie błyszczało na ekranie. Odtwórczyni głównej roli, Angourie Rice, wypada już nieco bladziej i nie przekonuje do siebie aż tak bardzo. Choć w obsadzie wszyscy są w podobnym wieku, chyba tylko w jej przypadku widać, że aktorka jest starsza niż postać, w którą się wciela. Wskazuje na to nie tyle sam wygląd, co jej zachowanie i pewnego rodzaju „sztywność”. W porównaniu z innymi bohaterami Rice jest raczej poważna i stonowana, przez co nie wzbudza większej sympatii. Na drugim planie mamy typowych bohaterów pobocznych, w tym dwójkę ekscentrycznych znajomych (Auli'i Cravalho i Jaquel Spivey) oraz sprowadzonego do roli rekwizytu szkolnego przystojniaka (Aaron Samuels), który do zagrania nie ma tu praktycznie nic. Wszystko to wpisuje się w ramy gatunku, nie proponując nic zaskakującego ani odkrywczego.
Nie ma co ukrywać – Mean Girls przegrywają ze swoim pierwowzorem, jeśli chodzi o pozostanie w pamięci widza. Owszem, za sprawą samego gatunku i kwestiach technicznych film sprawia wrażenie wyrazistego, ma też parę energicznych scen tanecznych i śpiewanych, ale fabularnie nie wprowadza nic nowego – nic, na czym można byłoby zawiesić oko. Poza postacią Reginy George bohaterowie nie wykraczają powyżej przeciętnego poziomu, co z kolei sprawia, że szybko można o nich zapomnieć. Jedyną wartością, jaką ten film za sobą niesie, oraz tym, co sprawia, że po niego sięgamy, jest nostalgia. Jeżeli rozpatrywalibyśmy tę produkcję jako niezależną i odrębną, prawdopodobnie wyleciałaby nam z głowy zaraz po seansie – a to z powodu płaskich postaci, przewidywalnego scenariusza i niewyróżniających się piosenek. Ode mnie 5/10.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat