Po czterech odcinkach Mecenas She-Hulk daje coś, co w końcu pokazuje potencjał tego serialu.
Mecenas She-Hulk w pierwszych czterech odcinkach, delikatnie mówiąc, miała duże problemy na poziomie scenariuszowym. Kompletnie nietrafiony humor, złe decyzje fabularne i słabe efekty specjalne to tylko kilka jakościowych wpadek. Najnowszy odcinek zaskakuje, bo pod wieloma względami oferuje rozrywkę na o wiele wyższym poziomie. Widać pomysł i potencjał, a całość jest rozpisana z rozsądkiem i jakimś celem fabularnym. Twórczynie nie skupiają się na udowadnianiu, że mężczyźni w życiu Jen/She-Hulk to buce, a w końcu – prawdopodobnie pierwszy raz w tym serialu – opowiadają historię, która potrafi zainteresować.
Batalia She-Hulk z Titanią daje rozrywkę, jakiej można było oczekiwać po tym serialu. Chociaż twórczynie sugerowały, że nie będziemy oglądać sądowych utarczek, ten odcinek w większości na tym się opiera i w dużej mierze dzięki temu jest solidny. Walka o prawa autorskie do imienia She-Hulk to dość interesujący pomysł, bo pokazuje, że przecież taka sytuacja mogłaby spotkać większość superbohaterów. I okazało się, że wątek okropnych i nudnych randek She-Hulk z poprzedniego odcinka w końcu był po coś! Oczywiście daleko temu do poziomu dobrych seriali prawniczych, ale nadal na tle całego serialu
She-Hulk jest to rozpisane z sensem i jakąś wizją. A to o tyle jest ważne, że przez pryzmat sądowych wydarzeń Jennifer akceptuje imię She-Hulk. Niby nic, a jednak w kontekście ewolucji postaci będzie mieć to kluczowe znaczenie.
Sama Titania jako stereotypowa influencerka (charakterystyczna i specyficzna maniera głosu) w tej konwencji na razie wydaje się poprawna, ale jednocześnie przez tak schematyczne ukazanie postaci nie widać potencjału na coś więcej. Jaka będzie dalej jej rola? Czy będzie czarnym charakterem tej historii? Twórczynie nie pozwalają dostrzec fabularnego celu opowieści. Przez to też brakuje tu emocji. Gdyby pojedyncze odcinki działały lepiej i nie miały tylu kiepskich jakościowo rozwiązań, to być może nie miałoby to znaczenia. A tak ten problem narasta i jest odczuwalny, bo
Mecenas She-Hulk nie wskazuje kierunku, w którym zmierza. Choć ten odcinek daje pierwsze sugestie.
Dobrze wyglądają perypetię Nikki i Puga, którzy chcą dostać się do ekskluzywnego krawca superbohaterów. Sam pomysł to strzał w dziesiątkę, bo w końcu to taka oczywistość, która mogła przejść przez myśl fanom, ale nigdy na ekranie nie została pokazana. Przecież ktoś musiał szyć im te kostiumy!
Mecenas She-Hulk odkrywa przed nami nieznane rejony MCU. Zwłaszcza że krawiec nie tylko zrobi jej strój prawniczy, ale też kostium superbohaterski (scena z przymierzalnią to sugeruje), a to może jednoznacznie oznaczać kierunek, w jakim serial zmierza w końcowych odcinkach. A maska Daredevila to taka kropka nad i. Wszystko może się jeszcze zmienić.
She-Hulk nie wygląda dobrze i żadne tłumaczenia twórczyń tego nie zmienią. W tym odcinku najgorzej wygląda to w ruchu, bo gdy She-Hulk idzie, jest to okropnie mechaniczne i niedopracowane. Te błędy ciągle wybijają nas z rytmu.
Mecenas She-Hulk daje odcinek solidny, przemyślany i o wiele bardziej dopracowany scenariuszowo niż poprzednie cztery razem wzięte. Po raz pierwszy ten serial potrafił mnie rozbawić Avongersami i innymi wesołymi podróbkami. Pokazał, jak ludzie w MCU zarabiają na popularności superbohaterów. To coś, co ma potencjał na wiele dobrych historii. Szkoda, że nie potwierdziły się medialne doniesienia o tym, że Daredevil pojawi się w tym odcinku. Tym razem jednak mamy wyraźną sugestię zmiany kierunku, który może w końcu zmienić obraz tej produkcji.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h