Produkcja FX zaskoczyła swoją trzecią serią. Choć początkowo wydawało się, iż będzie bardziej nakierowana na nastoletniego odbiorcę, twórcy szybko rozwiali wątpliwości. Oryginalne pomysły, wiele interesujących wątków, humor i makabra - wszystkie składniki stojące za sukcesem dwóch poprzednich sezonów były obecne. Ktoś jednak dodał do miski łyżkę dziegciu w postaci historii Kyle'a, psując wspaniały smak.
Ależ ten watek jest nieudolnie poprowadzony, a na domiar złego zdominował on siódmy odcinek. Sama koncepcja takiego współczesnego potwora dr. Frankensteina była jak najbardziej w porządku, ale scenarzystom pomysły skończyły się gdzieś zaraz po scenie, w której dziewczyny przywracają do życia zmarłego chłopaka. Od tamtej pory raczeni jesteśmy coraz głupszymi rozwiązaniami i żenującym poziomem tej części opowieści. Najpierw motyw kazirodztwa, teraz trójkącik... Czy naprawdę nie da się wycisnąć z tego tematu nic więcej ponad perwersyjne seksualne motywy? Niby przedstawione jest cierpienie wskrzeszonych jednostek (prolog akurat zasługuje na pochwałę), które nie potrafią odnaleźć się w nowej sytuacji, tyle tylko że jedyna osoba, która faktycznie cierpi, to widz zmuszony do oglądania tych dyrdymałów. W dodatku razi brak konsekwencji - czemu Kyle wyje i jęczy, podczas gdy nadgniła Madison nie ma najmniejszych problemów z komunikacją. Wyraźnych sugestii ze strony twórców, dlaczego jest tak, a nie inaczej, brak. Jedyny niewielki plusik to krótka scena, gdy Zoe wchodzi do pokoju i widząc coś, czego wolałaby nie widzieć, zaraz go opuszcza. Przynajmniej można się było uśmiechnąć.
Na szczęście są jeszcze inne postacie, które zacierają niesmak po wspomnianym wątku. Chociażby Queenie, która postanawia odwiedzić Marie Laveau. Bohaterka do tej pory może i nie była szczególnie interesująca, stanowiąc co najwyżej tło dla bardziej wyrazistych charakterów, ale w "The Dead" jej historia poszła w bardzo ciekawym kierunku. Okazuje się bowiem, że w nadchodzącej wojnie szanse mogą być bardzo nierówne. Kapłanka voodoo ma znaczącą przewagę, tym bardziej że w szkole czarownic dochodzi do wewnętrznych konfliktów. Mroczny sekret Fiony wypływa na powierzchnię, przez co staje się ona wrogiem numer jeden swoich podopiecznych. Jest to główna oś fabuły i wypada najlepiej w całym serialu. Te sceny chce się oglądać, są emocjonujące, pełne napięcia i nie zawodzą oczekiwań.
[video-browser playlist="633724" suggest=""]
Elektryzuje również Kat z Nowego Orleanu grany przez Danny'ego Hustona. Aktorowi nie brakuje charyzmy, a do roli czarnych charakterów nadaje się jak mało kto, nic więc dziwnego, że wraz z Jessicą Lange tworzy tak zgrany duet. Morderca zaczyna romansować z Goode i szybko dowiadujemy się, że nie jest to przypadkowy romans. Nie sposób przewidzieć, jak dokładnie rozwinie się ten wątek, ale moją uwagę przykuł. Ma swój urok, a pewna kameralność sprawia, że jest wyjątkowo atrakcyjny.
Siódmy odcinek nadal trzyma całkiem wysoki poziom, ale przez nadmiernie wyeksponowany wątek Kyle'a "The Dead" odstaje od wcześniejszych epizodów. Na szczęście retrospekcja z dzieciństwa Fiony, przesłuchanie Spauldinga czy wesołe momenty z udziałem Delphine, którą czasy współczesne nie przestają zaskakiwać, wciąż dostarczają świetnej zabawy i pozwalają zapomnieć o wszelkich mankamentach. Większa część sezonu za nami, więc teraz może być tylko intensywniej. Przyszły tydzień z pewnością przyniesie poprawę.