Metro: Redux to zbiorcze wydanie gier Metro 2033 oraz Metro: Last Light, czyli najgłośniejszych produkcji ukraińskiego studia 4A Games. Sukces wydanego przed kilku laty Metro 2033 i rozdmuchanie sprawy dzięki postapokaliptycznej powieści autorstwa Dimitrija Głuchowskiego sprawiły, że w tytuł ten grało się z olbrzymim apetytem. Doskonale pamiętam tamte lata, kiedy miałem okazję przechodzić go na konsoli X360. To było zupełnie nowe doświadczenie - podmoskiewskie metro, zniszczony świat i niebezpieczeństwo na powierzchni. Z miłą chęcią powtórzyłem sobie całą przygodę Artema, tyle że w wersji na konsole PlayStation 4. Tamte odczucia odżyły ponownie.
Zobacz także: Polska książka w Uniwersum Metro 2033 - "Dzielnica obiecana"
Metro: Redux, jak już wcześniej wspomniałem, to zbiorcze wydanie, ale nikt nie zmusza gracza do kupna obu gier. Może on drogą cyfrową zaopatrzyć się tylko w tę, na której bardziej mu zależy. Pomysł o tyle interesujący, że nie zawsze i nie każdego stać na to, aby od razu wyłożyć ponad 150 zł (cena za grę w wersji na konsole).
Przed odświeżonym "Metrem" stało trudne zadanie. Poprzeczka odgrzewanym kotletom została ustawiona wysoko. Najpierw podniósł ją Tomb Raider: The Definitive Edition, a całkiem niedawno wywindowało w górę The Last of Us: Remastered od Sony. Czy Ukraińcom udało się zbliżyć do poziomu, jaki oferują te tytuły?
Nie będę rozdrabniał się na fabularne niuanse, bo Metro 2033, Metro: Last Light oraz książki Głuchowskiego to historie powszechnie znane, a gry starają się wiernie oddać treść powieści. Udaje się to z różnym efektem, to zrozumiałe, nikt nie chce czytać tego, co już przeszedł w grze, albo na odwrót – pewne odstępstwa fabularne są rzeczą naturalną. Przy ocenie Metro: Redux skupię się na warstwie wizualnej i mechanice rozgrywki, bo to największe zmiany, jakie znajdziemy w odświeżonych tytułach 4A Games.
Metro: Last Light (z 2013 roku) nie doczekało się tak istotnych zmian w rozgrywce jak jego starszy brat. Można stwierdzić nawet, że stało się bazą do remasterowania Metro 2033. Obie produkcje doczekały się sporego facelifitngu. Szczególnie jest to widoczne w grze świateł i cieni. Teraz prezentują one pierwszorzędną jakość, której mogą pozazdrościć im inne tytuły. Naturalnie na Metro: Last Light nie położono aż tak wielkiego nacisku jak na grę wydaną w 2010 roku. Ubiegłorocznej odsłony nie trzeba było tak dopieszczać, bo już przed rokiem prezentowała ona poziom bardzo dobry. Dokonano kilku usprawnień związanych z mechaniką gry oraz postarano się o wyeliminowanie błędów, które nie wpływały znacząco na rozgrywkę.
Zobacz także: "Metro: Redux" na szczycie bestsellerów w Wielkiej Brytanii
Prawdziwa rewolucja zaszła w Metro 2033. To już nie jest ta sama gra, w którą z zamiłowaniem grałem ponad 4 lata temu. To jeszcze lepszy tytuł! W odróżnieniu od Metro: Last Light, w Metro: Redux zmiany dotyczyły nie tylko "podbitej" grafiki, ale całego mechanizmu rozgrywki. Ten zaczerpnięto z Last Light, przez co w obie produkcje gra się identycznie. Zachowano klimat oryginału, lecz rozgrywkę usprawniono o takie niezbędne rzeczy jak rzucanie nożami, wygaszanie lamp, skradanie się, destrukcję (w stopniu minimalnym) otoczenia. Modele postaci również czerpią z Metro: Last Light, przez co wyglądają na bardziej naturalne i zbudowane są z większej liczby detali. To ostatnie dotyczy również otoczenia Artema – wszędzie jest więcej szczegółów. Przerywniki animowane, które w oryginalnym Metro 2033 należały do tych gorzej zrealizowanych, wreszcie doczekały się filmowego rozmachu. Mniejsze lokacje połączono w większe, zatem jak widać - zmiany w kodzie zaszły głębiej niż w przypadku większości gier remastered.
Metro: Redux to nie tylko zmiany w grafice. W obu produkcjach wprowadzono dwa nowe tryby rozgrywki: spartanin oraz przetrwanie. Ten pierwszy skierowany jest do graczy ceniących sobie wartką akcję, nieprzejmujących się amunicją. Przetrwanie to, jak sama nazwa wskazuje, tryb dla osób liżących każdy zakamarek gry i czerpiących z tego olbrzymią satysfakcję. Podczas rozgrywki w tym trybie trzeba bacznie zwracać uwagę na stan maski, liczbę filtrów i zapas amunicji. Rozwaga ponad wszystko, bo nigdy nie wiadomo, kiedy akurat zabraknie tego, co najbardziej jest w danym momencie potrzebne. Zasobów jest niewiele, cały czas musimy kalkulować, skradamy się więcej niż strzelamy. Osobiście polecam to pierwsze rozwiązanie. Płynie z niego większa satysfakcja, a dzięki możliwościom zaczerpniętym z Metro: Last Light łatwiej jest po cichu eliminować wrogów. W Metro: Redux zawarto także wszystkie dodatki, które pojawiły się po premierze "dwójki".
Zobacz także: Nowe marki mają pod górkę
Zatem odpowiadając na pytanie zawarte w początkowych akapitach niniejszej recenzji: tak, Metro: Redux utrzymuje poziom, ale bliżej mu do odświeżonego Tomb Raidera niż do The Last of Us: Remastered. To świetna produkcja w doskonałej cenie (jeśli posiadacie oryginale "Metro" na PC, to wersję Redux możecie kupić o połowę taniej), ale to tylko remaster, a przecież nie o to chodzi w konsolach nowej generacji, żebyśmy otrzymywali produkcje, w które mogliśmy przed laty zagrać na PlayStation 3 czy Xbox 360. Niemniej jeśli z jakichś powodów w przeszłości nie grałeś w żadną część "Metro", to biorąc pod uwagę niewielkie pieniądze, jakie trzeba wyłożyć na wydanie Redux, nie powinieneś się wahać przed jego zakupem.
PLUSY: + atrakcyjna cena i wszystkie dodatki w pakiecie, + klimat (szczególnie w "Metro 2033"), + fabuła i scenariusz, + strona dźwiękowa gry. MINUSY: - problemy ze sztuczną inteligencją wrogów i towarzyszy, - mniejsze błędy i bugi, - to tylko "odgrzewany kotlet", a nie kolejna część.