"Metro: Redux" to odświeżone wersja gier "Metro 2033" oraz "Metro: Last Light", które doczekały się sporego liftingu, aby przystosować wydane przed laty gier do standardów, jakie oferują konsole obecnej generacji. Ponadto "Metro 2033" zostało w całości stworzone na zupełnie nowym silniku graficznym, na jakim zostało wykonane "Metro: Last Light".
Gry w odświeżonej wersji można nabyć w formie fizycznej oraz cyfrowej.
Premiera (Świat)
26 sierpnia 2014Premiera (Polska)
29 sierpnia 2014Gatunek:
FPSDeveloper:
4A GamesSilnik:
4A EnginePlatforma:
PC, PS4, Xbox OneWydawca:
Polska: Cenega Poland Świat: Deep Silver
Najnowsza recenzja redakcji
Metro: Redux to zbiorcze wydanie gier Metro 2033 oraz Metro: Last Light, czyli najgłośniejszych produkcji ukraińskiego studia 4A Games. Sukces wydanego przed kilku laty Metro 2033 i rozdmuchanie sprawy dzięki postapokaliptycznej powieści autorstwa Dimitrija Głuchowskiego sprawiły, że w tytuł ten grało się z olbrzymim apetytem. Doskonale pamiętam tamte lata, kiedy miałem okazję przechodzić go na konsoli X360. To było zupełnie nowe doświadczenie - podmoskiewskie metro, zniszczony świat i niebezpieczeństwo na powierzchni. Z miłą chęcią powtórzyłem sobie całą przygodę Artema, tyle że w wersji na konsole PlayStation 4. Tamte odczucia odżyły ponownie.
Zobacz także: Polska książka w Uniwersum Metro 2033 - "Dzielnica obiecana"
Metro: Redux, jak już wcześniej wspomniałem, to zbiorcze wydanie, ale nikt nie zmusza gracza do kupna obu gier. Może on drogą cyfrową zaopatrzyć się tylko w tę, na której bardziej mu zależy. Pomysł o tyle interesujący, że nie zawsze i nie każdego stać na to, aby od razu wyłożyć ponad 150 zł (cena za grę w wersji na konsole).
Przed odświeżonym "Metrem" stało trudne zadanie. Poprzeczka odgrzewanym kotletom została ustawiona wysoko. Najpierw podniósł ją Tomb Raider: The Definitive Edition, a całkiem niedawno wywindowało w górę The Last of Us: Remastered od Sony. Czy Ukraińcom udało się zbliżyć do poziomu, jaki oferują te tytuły?
Nie będę rozdrabniał się na fabularne niuanse, bo Metro 2033, Metro: Last Light oraz książki Głuchowskiego to historie powszechnie znane, a gry starają się wiernie oddać treść powieści. Udaje się to z różnym efektem, to zrozumiałe, nikt nie chce czytać tego, co już przeszedł w grze, albo na odwrót – pewne odstępstwa fabularne są rzeczą naturalną. Przy ocenie Metro: Redux skupię się na warstwie wizualnej i mechanice rozgrywki, bo to największe zmiany, jakie znajdziemy w odświeżonych tytułach 4A Games.
Metro: Last Light (z 2013 roku) nie doczekało się tak istotnych zmian w rozgrywce jak jego starszy brat. Można stwierdzić nawet, że stało się bazą do remasterowania Metro 2033. Obie produkcje doczekały się sporego facelifitngu. Szczególnie jest to widoczne w grze świateł i cieni. Teraz prezentują one pierwszorzędną jakość, której mogą pozazdrościć im inne tytuły. Naturalnie na Metro: Last Light nie położono aż tak wielkiego nacisku jak na grę wydaną w 2010 roku. Ubiegłorocznej odsłony nie trzeba było tak dopieszczać, bo już przed rokiem prezentowała ona poziom bardzo dobry. Dokonano kilku usprawnień związanych z mechaniką gry oraz postarano się o wyeliminowanie błędów, które nie wpływały znacząco na rozgrywkę.
Zobacz także: "Metro: Redux" na szczycie bestsellerów w Wielkiej Brytanii
Prawdziwa rewolucja zaszła w Metro 2033. To już nie jest ta sama gra, w którą z zamiłowaniem grałem ponad 4 lata temu. To jeszcze lepszy tytuł! W odróżnieniu od Metro: Last Light, w Metro: Redux zmiany dotyczyły nie tylko "podbitej" grafiki, ale całego mechanizmu rozgrywki. Ten zaczerpnięto z Last Light, przez co w obie produkcje gra się identycznie. Zachowano klimat oryginału, lecz rozgrywkę usprawniono o takie niezbędne rzeczy jak rzucanie nożami, wygaszanie lamp, skradanie się, destrukcję (w stopniu minimalnym) otoczenia. Modele postaci również czerpią z Metro: Last Light, przez co wyglądają na bardziej naturalne i zbudowane są z większej liczby detali. To ostatnie dotyczy również otoczenia Artema – wszędzie jest więcej szczegółów. Przerywniki animowane, które w oryginalnym Metro 2033 należały do tych gorzej zrealizowanych, wreszcie doczekały się filmowego rozmachu. Mniejsze lokacje połączono w większe, zatem jak widać - zmiany w kodzie zaszły głębiej niż w przypadku większości gier remastered.
Metro: Redux to nie tylko zmiany w grafice. W obu produkcjach wprowadzono dwa nowe tryby rozgrywki: spartanin oraz przetrwanie. Ten pierwszy skierowany jest do graczy ceniących sobie wartką akcję, nieprzejmujących się amunicją. Przetrwanie to, jak sama nazwa wskazuje, tryb dla osób liżących każdy zakamarek gry i czerpiących z tego olbrzymią satysfakcję. Podczas rozgrywki w tym trybie trzeba bacznie zwracać uwagę na stan maski, liczbę filtrów i zapas amunicji. Rozwaga ponad wszystko, bo nigdy nie wiadomo, kiedy akurat zabraknie tego, co najbardziej jest w danym momencie potrzebne. Zasobów jest niewiele, cały czas musimy kalkulować, skradamy się więcej niż strzelamy. Osobiście polecam to pierwsze rozwiązanie. Płynie z niego większa satysfakcja, a dzięki możliwościom zaczerpniętym z Metro: Last Light łatwiej jest po cichu eliminować wrogów. W Metro: Redux zawarto także wszystkie dodatki, które pojawiły się po premierze "dwójki".
Zobacz także: Nowe marki mają pod górkę
Zatem odpowiadając na pytanie zawarte w początkowych akapitach niniejszej recenzji: tak, Metro: Redux utrzymuje poziom, ale bliżej mu do odświeżonego Tomb Raidera niż do The Last of Us: Remastered. To świetna produkcja w doskonałej cenie (jeśli posiadacie oryginale "Metro" na PC, to wersję Redux możecie kupić o połowę taniej), ale to tylko remaster, a przecież nie o to chodzi w konsolach nowej generacji, żebyśmy otrzymywali produkcje, w które mogliśmy przed laty zagrać na PlayStation 3 czy Xbox 360. Niemniej jeśli z jakichś powodów w przeszłości nie grałeś w żadną część "Metro", to biorąc pod uwagę niewielkie pieniądze, jakie trzeba wyłożyć na wydanie Redux, nie powinieneś się wahać przed jego zakupem.
PLUSY:
+ atrakcyjna cena i wszystkie dodatki w pakiecie,
+ klimat (szczególnie w "Metro 2033"),
+ fabuła i scenariusz,
+ strona dźwiękowa gry.
MINUSY:
- problemy ze sztuczną inteligencją wrogów i towarzyszy,
- mniejsze błędy i bugi,
- to tylko "odgrzewany kotlet", a nie kolejna część.
Aktualizacja: Metro Redux na Nintendo Switch
Metro 2033 oraz Metro: Last Light dość nieoczekiwanie trafiły na Nintendo Switch. Gry, które niegdyś zachwycały oprawą na przenośnej konsolce o dość niewielkiej mocy – to brzmiało dość surrealistycznie. Szczególnie że mowa tutaj o ich wersjach Redux, a więc zawierających m.in. lepszą oprawę i szereg usprawnień w rozgrywce. Na szczęście deweloperom z ukraińskiego 4A Games udało się stworzyć naprawdę dopracowany port: obcowanie z nim nie sprawia w zasadzie żadnych problemów, a oprawa może się podobać, szczególnie podczas rozgrywki w trybie mobilnym.
To właśnie w takiej formie, na niewielkim ekraniku Switcha, Metro Redux błyszczy najmocniej. Wszelkie techniczne niedoskonałości są dobrze zamaskowane, a przy tym też – dosłownie – skryte w mroku, bo momentami jest tutaj naprawdę ciemno. Różnice wizualne w porównaniu z wersjami na „duże” konsole są widoczne dopiero po zatrzymaniu się i zwracaniu uwagi na detale. W innym wypadku naprawdę trudno jest się tutaj do czegokolwiek przyczepić. Nieco inaczej sytuacja wygląda po podpięciu konsolki do telewizora. Na dużym ekranie wszelkie kompromisy, na jakie musieli pójść deweloperzy, znacznie bardziej rzucają się w oczy. Oprawa nadal jest na akceptowalnym poziomie, ale widać, że to najsłabiej wyglądająca wersja gry. Trudno jednak wyobrazić sobie, by ktoś kupił te gry na Switcha głównie po to, by grać na nim w takiej formie.
Przyczepić się można tutaj jedynie do trzech rzeczy: „jedynie” 30 klatek, sterowania przy pomocy kontrolerów Joy-Con i mocno nierównych czasów ładowania. Dwie pierwsze wady są jednak czymś, do czego posiadacze Switcha już przywykli. Mniejsza płynność, w porównaniu z wersjami PS4 i XONE, wydaje się sensowną ceną za możliwość rozgrywki w dowolnym miejscu. Trzeba też pochwalić deweloperów, że w przypadku obu gier 30 FPS trzymane jest przez niemal cały czas i nie ma tu zauważalnych gołym okiem spadków płynności. Sterowanie Joy-Conami – cóż, nie da się ukryć, że te świetne kontrolery nie do końca sprawdzają się w grach FPS, bo mniejsze gałki analogowe skutecznie utrudniają precyzyjne celowanie. Da się jednak do tego przywyknąć, a gracze mają też kilka alternatyw w postaci Hori Split Pad Pro czy Pro Controllera. Co do czasów ładowania – tragedii tutaj nie ma, ale zdarza się, że na loading trzeba czekać nawet kilkadziesiąt sekund, znacznie dłużej niż na pozostałych platformach.
Krótko mówiąc: Metro Redux na Nintendo Switch to kolejny zaskakujący port, który na papierze brzmiał jak coś wyjątkowo trudnego do zrealizowania, ale ostatecznie okazał się całkiem ciekawym sposobem na nadrobienie zaległości i zapoznanie się z udanymi produkcjami sprzed kilku lat na sprzęcie pozwalającym na zabawę w dowolnym miejscu.