Otto Anderson (Tom Hanks) pół roku temu stracił miłość swojego życia – żonę Sonyę (Rachel Keller). Do tego zostaje zmuszony do tego, by przejść na emeryturę. To dla mężczyzny jest bardzo mroczny okres w jego życiu. Do tego jest on introwertykiem, który niezbyt przepada za innymi ludźmi. Mieszka na małym zamkniętym osiedlu, gdzie pilnuje, by wszyscy przestrzegali ustanowionych zasad. Jest w tym niezwykle skrupulatny, co doprowadza niektórych sąsiadów do szewskiej pasji. Jego poukładane życie zaczyna się powoli zmieniać, gdy naprzeciwko wprowadza się Marisol (Mariana Treviño) wraz z mężem Tommym (Manuel Garcia-Rulfo) i dwiema córkami. Swoją bezradnością i ciągłymi prośbami o drobną pomoc zmuszają Otto do wyjścia ze swojej strefy komfortu i spojrzenia na świat trochę inaczej. Mężczyzna imieniem Otto nie jest komedią. To bardzo dobrze napisany dramat z drobnymi zabarwieniami komediowymi. Opowiada on bowiem o tym, czym jest starość i przemijanie, i jak potrafią być one bolesne. Jak trudno się z nią pogodzić partnerowi, który zostaje nagle sam. Widzieliśmy to już w świetnym serialu Afterlife z Rickym Gervaisem i tu jest podobnie. Na szczęście jest to zupełnie inne podejście do tego tematu. Wszystko dzięki znakomitej kreacji Toma Hanksa, którego Otto jest osobą pomimo swojego ciągłego narzekania bardzo sympatyczną. Widz bardzo szybko się z nim utożsamia i rozumie jego poirytowanie czy nagłe wybuchy złości za brak myślenia ludzi wokół. Mężczyzna celnie punktuje idiotyzmy, z jakimi spotyka się codziennie. Wkurza go społeczeństwo, które pomimo ciągłego postępu technologicznego zaczyna się cofać w rozwoju. Pięknie widać to w scenie, w której starszy mężczyzna upada na tory kolejowe, a ludzie zamiast mu pomóc, pierwsze co robią, to wyciągają swoje telefony i zaczynają streamować wydarzenie, przeistaczając się nagle w bezczynnych obserwatorów. Podobnie jest też z kierowcami, którzy z powodu wielu udogodnień znajdujących się w samochodach kompletnie nie radzą sobie w prowadzeniu tych maszyn, gdy systemy przestają działać. Nie wiemy, jak naprawić niedziałające sprzęty, bo łatwiej jest nam kupić coś nowego, a stare rzeczy wyrzucić. Mamy problem nawet z takimi prostymi rzeczami jak właściwa segregacja śmieci. Obraz społeczeństwa w oczach Otto jest katastrofalny. Problem w tym, że przez swoje nastawienie nie dostrzega on też osób, które zachowują się racjonalnie i które dbają o niego. Film Marca Forstera, twórcy takich filmów jak World War Z i Krzysiu, gdzie jesteś?, jest remakiem szwedzkiej produkcji Mężczyzna imieniem Ove. Reżyserowi udaje się zachować ducha oryginału, jak i dodać coś od siebie. Ta historia jest bardzo uniwersalna, sprawdza się wszędzie i trafia do każdego. Nie ma człowieka, który nie boi się samotności. Forster jednak tka tę atmosferę tak, by chwytała ona za serce widza, miejscami bawiła, ale nie przytłoczyła swoim mrocznym charakterem. Nie dołowała go czy wprowadzała w depresję, a raczej skłaniała do pewnej refleksji na temat kondycji kontaktów społecznych. Tom Hanks dostarcza nam kolejną znakomitą rolę. Widać, że ten wielce utalentowany aktor zaczyna także eksperymentować ze swoim wizerunkiem, szukając dla siebie scenariuszy będących wyzwaniem i wyjściem z pewnego schematu. W Elvisie zagrał niezwykle negatywnego i obrzydliwego managera króla rock’n’rolla. Tym razem wybrał postać zgorzkniałą, niemiłą dla ludzi, osobę pokroju Walta Kowalskiego z Gran Torino, i świetnie się w nią wczuwa. Jest niezwykle przekonujący jako Otto. A z racji tego, że nie często możemy go oglądać w takim charakterze, to przykuwa uwagę widza. Nie ma w jego grze ani grama fałszu. Dostajemy pełnokrwistego bohatera ze swoimi problemami, demonami i uczuciami. Hanks pokazuje również, że nawet do takiego uparciucha można dotrzeć, jeśli ludzie tylko odrobinę się wysilą.
foto. materiał prasowy
Mężczyzna imieniem Otto ma świetnie przeprowadzony casting. Mariana Trevino grająca namolną sąsiadkę nieuznającą jakiejkolwiek odmowy nie przekracza tej cienkiej linii irytacji widza. Jest bardzo pozytywna w swoim natręctwie, przez co nie da się jej nie lubić. Podobnie jest z gapowatym Tommym, bardzo dobrze zagranym przez Manuela Garcię-Rulfo. Jednak największą radość miałem z oglądania Rachel Keller, która przykuła moją uwagę w serialu Legion. Aktorka w taki sposób przedstawia nam Sonyę, że widz z miejsca rozumie ogrom straty Otto. Żona była dla niego całym światem dlatego, że jako jedna z nielicznych naprawdę go rozumiała, akceptowała, a nawet popychała do działania. Nie oceniała go. Nigdy nie twierdziła, że jest on inny. Keller nadaje tej postaci pewnej gracji. Za adaptację scenariusza zabrał się David Magee, człowiek stojący za Marzycielem, Życiem Pi czy nadchodzącą nową Małą syrenką. Widać, że zrozumiał ducha oryginału i potrafił znakomicie przenieść go na amerykański grunt, nie tracąc przesłania, jakie chciał przekazać widzom Hannes Holm. Dzięki temu Mężczyzna imieniem Otto jest bardzo przyjemnym seansem, na którym widzowie mogą się wzruszyć, pośmiać i wyjść z kina w pogodnym nastroju. Kto wie, może kilka osób nawet zastanowi się nad swoim życiem i postanowi coś zmienić. Rzadko się to zdarza i są to zazwyczaj pobożne życzenia twórców, ale kto wie. Tom Hanks nie raz pokazał, że potrafi dotrzeć do najbardziej wymagających widzów. Do mnie trafił.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj