David Simon i George Pelecanos, czyli twórcy kultowego The Wire, powracają do Boltimore. Miasta, które od czasu, gdy widzieliśmy je ostatnio, jeszcze bardziej pogrążyło się w mroku. Pomysł na miniserial został oparty na książce autorstwa Justina Fentona, dziennikarza pracującego w Baltimore Sun. Miasto jest nasze opowiada o działalności oddziału Gun Trace Task Force baltimorskiej policji, który z założenia miał być światełkiem w tunelu dla obywateli i dumą wymiaru sprawiedliwości. Członkowie tej grupy mieli pozbyć się nielegalnej broni z ulic miasta, a co za tym idzie – także jej właścicieli. I na początku rzeczywiście tak było. Jednostka odniosła wiele głośnych sukcesów, które szybko zaczęły uderzać do głowy funkcjonariuszom – uwierzyli, że mogą robić wszystko, byle tylko osiągnąć wyznaczony cel. Stawiali siebie ponad prawem, a nawet zaczęli je łamać częściej niż bandyci. Dopuszczali się nie tylko fabrykowania dowodów, ale także pobić, kradzieży czy zatrzymań ze względu na kolor skóry. I pewnie ich działalność trwałaby do dziś, gdyby podczas jednej z takich akcji nie zginął Freddie Gray, młody Afroamerykanin. Jego śmierć zaczęła pewną reakcję łańcuchową w Baltimore, która wyciągnęła wszystkie brudy zamiatane pod dywan przez departament i pokazała opinii publicznej, na co społeczeństwo dawało swoje ciche przyzwolenie. Twórcy już na samym początku odzierają nas z jakichkolwiek złudzeń na temat tego, kto jest ofiarą, a kto oprawcą w tej opowieści. W ciągu sześciu odcinków zobaczymy kilkanaście lat pracy oddziału Gun Trace Task Force oraz poznamy ich metody działania. Simon i Pelecanos starają się być bardzo uczciwi w przedstawianiu wydarzeń. Nie wybielają nikogo. Nie ukrywają niewygodnych faktów. Pokazują też, że młodzi funkcjonariusze, którzy trafili do Baltimore zaraz po akademii, nie mieli szans na normalne funkcjonowanie. Wchodzili w już skorumpowany system i musieli się do niego dostosować. Oficerowie kształtowali ich na swój wzór. Tłukli do głowy, że inaczej na ulicach tego miasta nie da się działać, bo można stracić życie. Z biegiem czasu młodzi adepci zaczęli w te powtarzane do znudzenia rzeczy wierzyć. A później sami szkolili kolejnych rekrutów. Oczywiście, można zrzucić winę na ich zwierzchników, którzy powinni od razu reagować. Jednak trzeba wziąć pod uwagę, że pracowali oni pod ogromną presją burmistrzów, gubernatorów, wysoko postawionych polityków. Statystyki Gun Trace Task Force dotyczące skonfiskowanej broni i narkotyków były zadziwiające. A że trzeba było złamać przy tym kilkanaście przepisów? Trudno. Ważne, że „góra” była zadowolona i przyznawała za to awanse. I tak kolejni szefowie liczyli, że nim szambo wybije, to oni będą już na dobrze opłacanej emeryturze. Toczącą się degenerację w policji oglądamy z kilku perspektyw  – policjantów, agentów FBI, którzy zaczynają śledzić nieprawidłowości w wydziale, oraz urzędników zajmujących się sprawą na zlecenie pani burmistrz. Najciekawiej wypada obserwowanie działalności oddziału z perspektywy sierżanta Wayne’a Jenkinsa (świetny Jon Bernthal). Jest on przykładem policjanta, którego w zastraszająco szybkim tempie korumpuje otoczenie. Jenkins nie jest tu bez winy. Bernthal tak go gra, jakby chciał nam zasugerować, że bohater przez całe lata tylko czekał na moment, gdy będzie mógł zrzucić z siebie łańcuch prawa. Nie jest jednak tak, że widz nie odczuwa żadnej sympatii do Jenkinsa. Ten facet naprawdę wierzy w to, że jego działanie będzie miało jakieś pozytywne skutki. Uważa, że przeciwnicy cały czas łamią prawo, więc by ich pokonać, trzeba zniżyć się do ich poziomu. Dylematów nie ma za to Daniel Hersl (Josh Charles). To zwykły bandyta i zwyrodnialec w mundurze. W jego postępowaniu nie ma żadnych ideałów czy walki o leprze jutro dla społeczności. To socjopata i rasista, któremu przyjemność sprawia dręczenie Afroamerykanów. Josh Charles jest niezwykle przekonujący w tej roli. Jego bohatera nie da się lubić. Sam aktor nawet nie stara się pokazać jakiejś ludzkiej strony granej przez siebie postaci. To jest bydle i tak ma być postrzegany przez widza. Z drugiej strony mamy agentów FBI (z graną przez Dagmarę Domińczyk Ericą Jensen na czele), którzy starają się odkryć, co tak naprawdę dzieje się w specjalnej jednostce w Baltimore. Na początku wszystkim trudno uwierzyć, że funkcjonariusze mogli zrównać się swoim poziomem postępowania z przestępcami. Skala nadużyć z każdym nowym świadkiem zaczyna rosnąć.
HBO Max
Miasto jest nasze obnaża skalę zepsucia policji w Baltimore. Jestem jednak przekonany, że podobnie to wygląda w wielu innych miastach – i to nie tylko w Stanach Zjednoczonych. W każdym kraju zdarzają się jednostki, których działanie nie jest zgodne z prawem. Seriale telewizyjne często sięgały po takie historie – przypomnę bardzo dobre Świat gliniarzy czy Chicago PD – jednak zawsze starano się dać do zrozumienia, że funkcjonariusze robią też dobrą robotę. W serialu Davida Simona i Georga Pelecanosa tego wybielania nie ma. Jest powiedziane wprost, że to są bandyci w mundurach i nie ma dla nich wytłumaczenia. Nie można ich działań usprawiedliwiać rosnącymi statystykami zarekwirowanej broni. Twórcy w genialny i odważny sposób punktują wszystkie absurdy takiego systemu. Pokazują, jak osoby na wysokich stanowiskach przymykają oko na nadużycia, by rozwijać swoje kariery polityczne. Przykre jest to, że nic się przez te lata nie zmieniło. Przecież te same mechanizmy oglądaliśmy w Prawie ulicy. Mało tego, można odnieść wrażenie, że lata lecą, a sytuacja, zamiast się polepszać, cały czas się pogarsza.  Nowy serial HBO jest świetną produkcją i to nie tylko ze względu na materiał źródłowy, scenarzystów czy aktorów, ale także dzięki świetnej pracy reżysera Marcusa Greena, który potrafił to wszystko zebrać do kupy i przedstawić nam w sześciu odcinkach. Narracja, jaką przyjął, na pierwszy rzut oka może wydawać się chaotyczna, ale wszystkie wydarzenia składają się w spójną całość. Green zaczyna tę opowieść trochę od końca, bo najpierw widzimy finał, a potem cofamy się, by poznać przyczynę ukazanego problemu. Miasto jest nasze najlepiej opisać słowami samego Jenkinsa: „Dopóki przychodzimy do pracy i codziennie powodujemy, że na ulicy jest mniej nielegalnej broni, co jest widoczne w statystykach urzędowych, to nikt nie będzie się interesować tym, jak to robimy. Będziemy mogli robić, co tylko chcemy. To my rządzimy tym miastem". I tak właśnie jest. Serial pokazuje nam, w jaki sposób ludzie są korumpowani przez władzę, którą posiadają i której nie są w stanie się oprzeć. Prędzej czy później zaczyna im uderzać do głowy, a skutki tego mogą być tragiczne. Jeśli tęskniliście za The Wire, to momentalnie wsiąkniecie w nową produkcję duetu Simon i Pelecanos.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj