Anna Kańtoch po raz trzeci – i ostatni – wiedzie czytelników przez kręte ulice Miasta Księżycowego Światła. Czas ucieka, kolejne wersje odrzuconych światów pozostają w tyle, a Przebudzenie coraz bliżej. Każdy mieszkaniec Lunapolis inaczej próbuje sobie z tym poradzić: Brin Issa i jego towarzysze doprowadzają swoje pokrętne machinacje do ostatnich akordów, kapitan Tellis wraz z Mahamenim próbują te intrygi rozwikłać, a Finnen i Kaira planują sabotaż, który może przekreślić wszystkie dotychczasowe przepowiednie. Jest jeszcze człowiek z gwiazd, Daniel Pantalekis, a jego skromna (i czasem antypatyczna, jak dla mnie) osoba sporo namiesza w lunapolitańskiej rzeczywistości…
Człowiek z gwiazd to przyczynek do bardzo ciekawego wątku, historii pierwszego kontaktu. Zetknięcie Ziemian-nie-do-końca-Ziemian, którzy na Ziemię zmierzają (tak, to skomplikowane), z samotną planetą i opuszczonym miastem okaże się brzemienne w skutki. Dla obydwu stron.
Tom ostatni, jak to z zakończeniami trylogii i sag rozmaitych bywa, przynosi odpowiedzi na pytania, które zadawaliśmy sobie od tomu numer jeden. Albo chociaż mały strzępek wyjaśnień. Kim są Przedksiężycowi, czy da się uratować ludzi z odrzuconych światów, co przyniesie Przebudzenie i kto je przetrwa… albo inaczej, bo pytanie właściwie brzmi nie tylko, kto przetrwa, ale raczej co uczynią ci, którzy poznają ostateczną prawdę. Bo być może, jak mówi Finnen, "jedyną szansą, jaką mamy, jest wybór kłamstwa, w które będziemy wierzyć".
Wszystko to może brzmi enigmatycznie oraz chaotycznie, ale rada na to jest jedna: siąść i z rozkoszą przeczytać wszystkie trzy tomy naraz. I potem da capo, jeszcze raz. Bo to, że Autorka potrafi stworzyć frapujące i skomplikowane uniwersum o niezwykłym klimacie, wiadomo już od czasów "13 anioła". Ale dopiero w trylogii o "Przedksiężycowych" przemyślna intryga wspina się na najwyższy poziom, a zakończenie wbija w fotel. Mnie wbiło właściwie w kanapę. Rewelacja.