Chociaż życie to nie bajka, komedie romantyczne pokazują, że nie ma nic złego w marzeniach o bezinteresownej miłości. Czasem po prostu trzeba zapomnieć o wszelkich bolączkach szarej codzienności, a w tym pomagają lekkie propozycje. W najnowszej produkcji Marii Sadowskiej Miłość na pierwszą stronę gorzkie życie przeplotło się z obrazem idealnego uczucia. Mimo że film ma pewne zgrzyty, historia współczesnego kopciuszka ożywia nadzieję na istnienie prawdziwej miłości. I owszem – nie jest to kino ambitne, jednak nigdy do takiego należeć nie miało. To lekka komedia romantyczna zamknięta w bajkowej kompozycji, w której to zwykła kobieta zapragnęła być szczerze kochaną. Choć przez dziesięć lat żyła z partnerem pod jednym dachem, jedynym ogniwem spajającym ich była schorowana córeczka. Jak to zwykle bywa w takich historiach, bratnią duszą bohaterki okazał się mężczyzna z pierwszej ligi – syn pani prezydent, który to sam utracił kontrolę nad własnym życiem. Zatem wydawać się może, że jest to typowy przykład odrealnionej fabuły, jednak wbrew pozorom opowieść ta wypada całkiem dobrze. Naturalnie brakuje początkowego ognia, gdyż wszystko rozkręca się powoli, jednak wraz z rozwojem akcji film nabiera kolorów. Z pewnością nie brak tu kuriozalnych sytuacji, czasem wręcz banalnych pomysłów, ale wszystko ze sobą dobrze współgra. A my, jeśli tylko wyzbędziemy się negatywnego podejścia do gatunku, możemy odprężyć się przy lekkiej, sentymentalnej historii.
Fot. Jaroslaw Sosinski
+2 więcej
Na minus zaliczam długość filmu, bo trwa on prawie dwie godziny. Przez to pojawiają się momenty, które można było na spokojnie ominąć, a całość nie straciłaby na wartości. Sceny zapychacze to dosyć częsty problem Miłości na pierwszą stronę, dlatego chwilami wyczuwalne jest osłabienie komediowego potencjału. Są wątki zabawne, dobrze zrealizowane, ale za chwilę ukazują się niewypały, które wręcz zasługują na miano kiczu. Nie podobają mi się zabawy efektami, zwłaszcza w momencie, kiedy chciano podkreślić iskrę między głównymi bohaterami. Gdyby postawiono na naturalność, rozmarzenie w oczach, wypadłoby to na pewno lepiej, a produkcja nie straciłaby swojego uroku. Scena rodem z westernu – dramatycznie przekoloryzowana – także niepotrzebnie znalazła się w tej opowieści. Dodatkowo czuć przesyt nawiązaniami do kinematografii. Zabrakło w tym dobrego smaku.  Mimo że Olga Bołądź i Piotr Stramowski postarali się o dobrą chemię na ekranie, najbardziej w pamięci zapadają drugoplanowe i epizodyczne role. Elektryzująca Magdalena Koleśnik swoją charyzmą wybiła postać Amandy na pierwszy plan. Znakomita Anna Dymna dała popis w bójce ze strażą miejską. Również Rafał Zawierucha, Magdalena Schejbal czy Marek Włodarczyk stworzyli klimat pod zakazaną miłość. Jednak prawdziwą perełką była króciutka rola więźnia zagrana przez Artura Barcisia. Tym migawkowym wystąpieniem podbił moje serce. Fantastyczny kunszt aktorski! Wielka szkoda, że dostał tak małą rolę. Atutem filmu jest ciekawa obsada, dzięki której dana opowieść mogła wybrzmieć. Nie można zbyt wiele oczekiwać od komedii romantycznej. Najważniejsze, by poruszała i nie była nam obojętna. Miłość na pierwszą stronę to oczywiście produkcja niepozbawiona wad, jednak ma swój urok i potrafi momentami wzruszyć. Można było to lepiej rozegrać – wyciąć niepotrzebne sceny i wyzbyć się maniery podrasowania opowieści sztucznymi efektami. Gdyby pozwolono tej historii opowiedzieć się samej, bez zbędnych ulepszaczy i na siłę kręconych scen, byłaby to naprawdę dobra polska komedia romantyczna. Tak czy tak, na pewno warto zapoznać się z nowoczesną wersją kopciuszka Marii Sadowskiej.    
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj