3. sezon antologii Miłość, śmierć i roboty zadebiutował na Netfliksie. Po genialnym 1. sezonie i słabszej kontynuacji wiele osób podchodziło z dystansem do tytułu. Czy warto obejrzeć nową część animacji?
Miłość, śmierć i roboty wreszcie zadebiutowało na Netfliksie z 3. sezonem. Każda część to zbiór animowanych opowieści dla dorosłych, które pokazują niezwykłe style graficzne różnych artystów. Tak jak podpowiada tytuł, produkcja zwykle podejmuje fantastyczną tematykę. Mamy tu androidy, mitologię i szczęśliwą ludzkość pod rządami jogurtu. Serial zebrał bardzo pozytywne recenzje po genialnym 1. sezonie, jednak kontynuacja nie tylko miała mniej odcinków, ale także pomysłów. Czy 3. sezon naprawia błędy poprzednika?
1. sezon animacji Miłość, śmierć i roboty miał aż 18 odcinków. Serial okazał się hitem, ponieważ prezentował to, czego widzowie oczekiwali od platformy - oryginalność, na którą nie ma miejsca gdzie indziej. Każdy odcinek pokazywał zupełnie inne, często najbardziej abstrakcyjne i absurdalne historie. Trochę jak animowane Czarne lustro, tylko o wiele zabawniejsze. Dla fanów sztuki na pewno ważnym elementem była także ogromna różnorodność, jeśli chodzi o style graficzne. Ostatnio widzimy, jak kultowe bajki zostają masowo przerabiane na bardziej nowoczesną i prostszą kreskę, co prowadzi do takich wizualnych koszmarków jak 8. sezon Winx. Dlatego to takie ważne, że gdzieś w branży rozrywkowej znalazło się miejsce, w którym artyści mogą dać upust swojej kreatywności.
Jednak kontynuacja serialu Netflixa zawiodła oczekiwania fanów. Przede wszystkim zmniejszyła się liczba odcinków, ponieważ 2. sezon miał tylko osiem epizodów. To o ponad połowę mniej od poprzedniego. W związku z tym, jeśli pojawiły się jakieś słabsze historie, to zdecydowanie łatwiej je było zapamiętać. Niestety, 3. sezon nie wyzbył się tego problemu. W tej części mamy tylko dziewięć odcinków, którym wciąż jest daleko od wspomnianych osiemnastu. Każda przeciętna fabuła wybijała się znacznie bardziej niż w 1. sezonie. A niestety kilka ich było.
Odcinek Trzy roboty: Drogi ucieczki był przyjemny, jednak nie było w nim nic zaskakującego, co mogłoby stać się atutem serialu. Morał polegający na tym, że ludzkość sama siebie zniszczyła, jest bardzo oklepany i nie wniósł niczego świeżego do świata przedstawiono we wcześniejszych sezonach. Z kolei Puls własny maszyny i Rój miały odwrotny problem - były przekombinowane do granic możliwości. Zabrakło takich historii jak Świadek czy Nieśmiertelna sztuka, które nie potrzebowały skomplikowanych metafor, by coś przekazać widzowi. Jeśli chodzi o fabułę w 3. sezonie, to najbardziej wyróżniła się Niekomfortowa podróż dzięki charyzmatycznemu bohaterowi. W ogólnym rozrachunku ta część serialu jest lepsza od 2. sezonu, jednak wciąż zdecydowanie odbiega poziomem od pierwszego.
Jak zwykle najmocniejszym elementem serialu Netflixa jest strona graficzna. Ostatni epizod z tańcem śmierci pomiędzy mityczną syreną i głuchym rycerzem to prawdziwa uczta dla oczu. Estetyka i emocje przekazane poprzez ekspresyjne ruchy bohaterów sprawiły, że Jibaro zdecydowanie zapada w pamięć. Znalazłby się wysoko w ogólnym rankingu najlepszych odcinków antologii. Dość wyjątkowa jest także Noc minitrupów, która zapewniła mi najwięcej frajdy. Można jej wybaczyć brak fabuły, bo maleńkie krwiożercze zombie i miniaturkowy koniec świata to dla mnie kwintesencja tej produkcji. Pokazuje w pełnej krasie kunszt utalentowanych twórców.
Czy warto obejrzeć 3. sezon antologii Miłość, śmierć i roboty? Zdecydowanie tak. Choć nie jest to poziom pierwszej serii, to dalej jest to jedna z najoryginalniejszych produkcji Netflixa. Jest nawet lepiej niż przy 2. sezonie. Z pewnością to coś innego niż robione na taśmę produkcje, których jest przesyt w branży rozrywkowej. Stworzenie takiej animacji wymaga bardzo dużo pracy od strony technicznej. I mam nadzieję, że Netflix nie zrezygnuje z tego tytułu.